MARIA FORTUNA-SUDOR: – Co sprawiło, że zdecydował się Ksiądz na doktoranckie studia na wydziale komunikacji społeczno-instytucjonalnej?
KS. DR PIOTR STUDNICKI: – Studia nie były moim pomysłem. Propozycja wyszła od przełożonych. Byłem księdzem od dwóch lat, pracowałem na parafii, katechizowałem w szkole, gdy pewnego dnia zadzwonił do mnie bp Józef Guzdek, wówczas biskup pomocniczy naszej diecezji, i zaproponował rozpoczęcie studiów na Wydziale Komunikacji Społeczno-Instytucjonalnej Uniwersytetu Świętego Krzyża w Rzymie. Dał mi tydzień na podjęcie decyzji. Pomyślałem, że warto podjąć wyzwanie i spróbować. I tak się zaczęło.
– Czy wcześniej interesował się Ksiądz mediami?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Jak każdy przeciętny użytkownik mediów. Chyba nie było we mnie jakiegoś szczególnego zainteresowania. Ono przyszło w trakcie studiowania. Oczywiście, już wcześniej wiedziałem, że w Kościele jest potrzebna komunikacja, natomiast nie myślałem, że do takiej posługi powołuje mnie Bóg. Można powiedzieć, że w Rzymie odkryłem moje powołanie w powołaniu. Jestem przede wszystkim księdzem. Moje powołanie mam realizować także we współpracy z mediami. Fakt, że o to nie prosiłem, to też dla mnie znak, że to nie moja zachcianka, ale jest w tym wola Boża.
– Kościół potrzebuje specjalistów od komunikacji?
Reklama
– Potrzebuje ludzi, którzy potrafią komunikować, bo Kościół powstał i istnieje, aby komunikować. Chrystus powiedział do uczniów: „Idźcie i głoście Ewangelię”. Komunikacja nie jest więc czymś zewnętrznym, drugorzędnym, ale wpisuje się w naturę Kościoła, który przecież jest owocem komunikacji Boga, wyrazem Jego Objawienia. I w pewnym sensie wszystko, co Kościół robi, jest komunikacją.
Jeśli potrzebujemy ekspertów od komunikacji, to nie po to, aby ukazywali „dobry obraz Kościoła” i go bronili. Myślę, że ważniejsze jest, aby ten obraz był prawdziwy, tzn. żeby rzeczywiście wyrażać prawdę o tym, kim jako Kościół jesteśmy, a przede wszystkim o Chrystusie, którego głosimy. Nasz obraz nie zawsze jest dobry, bo przecież jesteśmy świętym Kościołem grzeszników. Jednak nawet wtedy, gdy komunikujemy ludzki upadek, grzech w naszej wspólnocie, to powinniśmy przekazywać prawdę, że dla każdego grzesznika jest szansa na nawrócenie. Dzięki Jezusowi dla każdego jest nadzieja na zbawienie.
– Co ma wpływ na taką komunikację?
– Najistotniejsze jest osobiste życie wiary. Kto chce prawdziwie komunikować Kościół, musi się troszczyć o życie w łasce uświęcającej, o autentyczną modlitwę, o codzienne nawrócenie. Z moich studiów w Rzymie utkwiło mi w pamięci świadectwo włoskiego biskupa Giovanni D’Ercole, który wcześniej wiele lat pracował jako dziennikarz, potem jako rzecznik prasowy. Podczas konferencji naukowej, w której uczestniczyłem, ktoś z sali zadał mu pytanie, w jaki sposób przygotowuje się do wywiadu lub innego występu w mediach. Odpowiedział, że dla komunikujących Kościół najważniejszy jest czas spędzony przed Najświętszym Sakramentem. Podobno świetne programy abp. Fultona Sheena, można powiedzieć gwiazdy medialnej amerykańskiej telewizji, właśnie w taki sposób powstawały. On godzinami klęczał przed Najświętszym Sakramentem. I to jest bezcenna wskazówka dla wszystkich, którzy się zajmują komunikacją w Kościele.
– A jak Ksiądz postrzega zaangażowanie wielu kapłanów w posługę duszpasterską za pośrednictwem portali społecznościowych? To dobry kierunek współczesnej ewangelizacji?
Reklama
– Media społecznościowe nie tyle są narzędziem, ile tworzą pewną społeczność. Można je porównać do rynku krakowskiego, gdzie ludzie się spotykają, rozmawiają, handlują, grzeszą, inspirują, modlą... Można nieraz usłyszeć i takie pytanie: „Czy Kościół potrzebuje mediów społecznościowych?”. Myślę, że dziś powinniśmy pytać: „Czy ludzie na portalach potrzebują Kościoła? Czy osoby aktywne np. Facebooku lub na Twitterze potrzebują Chrystusa?”. Jeśli na tych portalach są konkretni ludzie, to powinniśmy im mówić o Chrystusie. Internet jest – używając słów Benedykt XVI – „kontynentem cyfrowym” – nowo odkrytym „lądem”, który czeka na ewangelizację. Tam się dzisiaj dyskutuje, wyrabia opinie, podejmuje decyzje. Dlatego nie może tam zabraknąć kapłanów. Odpuszczając, oddajemy innym pole działania.
– Czy ma Ksiądz radę dla kapłanów aktywnych na portalach społecznościowych?
– Z doświadczenia wiem, że warto działać razem. Kilka lat temu wraz z kilkoma duchownymi na Twitterze założyliśmy wspólny profil@duchowni, aby promować polskich duchownych i konsekrowanych, którzy „ćwierkają” na tym portalu. Dziś obserwuje nas prawie 5 tys. followersów. Cieszy nas fakt, że coraz więcej duchownych odpowiada na nasze zaproszenia i uczestniczy w organizowanych przez nas wydarzeniach. Razem udało nam się przeprowadzić kilka akcji ewangelizacyjnych w sieci, np. pierwsze rekolekcje na Twitterze, adwentowy #budzik czy targi zakonne #ŻyćBardziej z okazji Roku Życia Konsekrowanego. Wspólnie udaje nam się realizować coś, czego nikt z nas nie jest w stanie zrobić sam. To jest siłą wspólnoty, którą można zbudować także w sieci.
– Ale czy nie istnieje obawa, że kapłan tak się zaangażuje w to „internetowe duszpasterstwo”, iż nie znajdzie już czasu na bezpośrednie relacje z ludźmi, na bycie we wspólnocie?
Reklama
– Oczywiście. Zresztą zagrożeń jest więcej. Wszystkie 7 grzechów głównych możemy popełniać także w sieci. Internet jest przestrzenią, którą możemy wykorzystać do robienia dobra, które nas buduje, albo do czynienia zła, które nas zubaża i niszczy. Dlatego tak bardzo aktualne jest przypominanie prawdy o walce duchowej przeżywanej w każdej sytuacji naszego życia, także wtedy, gdy jesteśmy w sieci. Komu pozwolimy siebie prowadzić – Duchowi Świętemu czy złemu duchowi?
– Rozeznanie duchowe w sieci?
– Tak naprawdę w ludzkim sercu, w sumieniu, bo tam dokonuje się osąd, który dotyczy także naszego używania Internetu. Uczyłem się tego rozeznawania, podejmując decyzję o zlikwidowaniu konta na Facebooku. Pisząc pracę doktorską, widziałem, że Facebook mi w tym nie pomaga – traciłem zbyt wiele czasu. Postawiłem sobie pytania: Jakie owoce w moim życiu przynosi posiadanie profilu na tym portalu społecznościowym? Pomaga mi w tym, co robię, czy wręcz przeciwnie? Bo jeśli nawet media społecznościowe są wielką szansą dla ewangelizacji, to wcale nie znaczy, że muszę tam być. Każdy chrześcijanin, tak duchowny jak i świecki, powinien rozeznawać, czy przebywanie w sieci faktycznie mu służy i pomaga, czy też jest to strata czasu lub okazja do grzechu.
– Z mediami, zwłaszcza z Internetem, jest jeszcze inny problem – wielu uznaje, że nie musi chodzić do kościoła, bo przecież ma księdza, jego homilię, ba Mszę św. na kliknięcie.
– To prawda. Jeśli np. podczas trwających rekolekcji udostępnimy relację na żywo w sieci, to może być to dla niektórych wymówką, aby zostać w przytulnym pokoju przed ekranem komputera lub komórki, zamiast przyjść do kościoła. Wielka łatwość dostępności niemal wszystkiego w Internecie jest pożywką dla naszego lenistwa. Z drugiej strony, trudno zaprzeczyć, że dla ludzi w podeszłym wieku, dla chorych i niepełnosprawnych Msza św. transmitowana w TV czy w radio jest ogromną wartością. Już choćby zestawienie tych dwóch sytuacji pokazuje, że ewangelizacja w sieci wymaga roztropności.