Fundacja Świętego Józefa: Czym zajmujesz się na co dzień?
S. Scholastyka Iwańska, albertynka : Moim głównym zajęciem jest praca w Fundacji Po pierwsze CZŁOWIEK, która jest prowadzona przez Zgromadzenie Sióstr Albertynek Posługujących Ubogim, do którego należę. Zajmuję się pomocą kobietom, które wychodzą z kryzysu bezdomności i przebywają w tzw. mieszkaniach treningowych, gdzie nabywają umiejętności, sił i poczucia własnej wartości i godności w drodze powrotu do społeczeństwa.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Jesteś też zaangażowana we współpracę z Fundacją Świętego Józefa. Czym się zajmujesz?
Reklama
- Angażuję się między innymi w dyżury telefonu wsparcia Siostry dla Skrzywdzonych, spotykam się z tymi, którzy doświadczyli krzywdy we wspólnocie Kościoła, staram się wspierać, być, słuchać. Miałam również okazję wziąć udział w rekolekcjach dla Osób Skrzywdzonych. Moja praca polega na siostrzanym towarzyszeniu. Są w nim elementy psychologii - z racji na to, że jestem psychologiem - jednak nie prowadzę terapii, ale posiadana wiedza i doświadczenie w pracy z ludźmi są bardzo pomocne. Choć niektóre spotkania zdecydowanie wymykają się z obszaru psychologii.
Praca z bezdomnymi wiąże się z charyzmatem albertyńskim. Jak jednak zaczęłaś pomagać osobom skrzywdzonym w Kościele?
- Jakiś czas temu na spotkaniu Konferencji Wyższych Przełożonych Zakonów Żeńskich pojawił się temat potrzeby obecności sióstr zakonnych w systemie ochrony dzieci i młodzieży. Z tą inicjatywą wyszła Fundacja Świętego Józefa. Moja przełożona generalna zapytała, czy miałabym gotowość włączyć się w taką pomoc. Potrzebowałam nieco czasu, by przemyśleć to zaproszenie do świata osób dotkniętych. Zdawałam sobie sprawę - na tyle, na ile mogłam w tamtym czasie - że w towarzyszenie Osobom, które doświadczyły takiej krzywdy, wpisana jest szczególna uważności i troska. Gdy czas na podjęcie decyzji się zbliżał - można powiedzieć, że opatrznościowo - przyszła do mnie Osoba Skrzywdzona. Rozmowa z nią, spotkanie z jej bólem, dezorientacją, potrzebą obecności człowieka otworzyły we mnie zgodę na włączenia się w inicjatywę Fundacji św. Józefa. W charyzmat albertyński wpisane jest towarzyszenie osobom, które są marginalizowane, odsuwane i niechciane, odrzucone, czy uciekające ze swoich środowisk (przemocowych, dysfunkcyjnych itp.) w celu ratowania siebie. Ubóstwo to nie tylko brak zasobów materialnych. To także skutek bycia okradzionym z wiary w dobro, z poczucia bezpieczeństwa, z prawa do wsparcia, wysłuchania, z relacji z innymi, z niewinności.
Reklama
Od początku angażowałaś się w telefon wsparcia Siostry dla Skrzywdzonych. Jakie doświadczenie wiążą się z tym zaangażowaniem?
- Od początku były to mocne rozmowy, nie było jakiejś rozgrzewki, gradacji ciężaru tematu. Dzwoniły osoby, które potrzebowały porozmawiać, o tym, co się wydarzyło; i to porozmawiać z kobietą. Może w społeczeństwie siostra zakonna kojarzy się dość wiarygodnie i pozytywnie? Nie wiem. Może dlatego, że w środowisku Kościoła np. w przyjmowaniu zgłoszeń przeważają mężczyźni i Osoba Skrzywdzona potrzebuje takiej „kobiecej równowagi”.
Wracając do telefonu: są to rozmowy, które angażują mnie i emocjonalnie i intelektualnie i duchowo. Wiążą się z poczuciem, że ktoś w zaufaniu opowiada mi historię, która mogła totalnie zdominować jego życie, wpłynąć na wszystko, co wydarzało się później. To dla mnie udział w czymś ważnym. I to, co dla mnie też istotne, w działaniu telefonu nie chodzi o to, ile tych telefonów odbiorę. Ich liczenie, tworzenie statystyk to takie nieco „światowe myślenie”, kalkulacja i pokusa uznania zjawiska za istotne bądź nieistotne statystycznie. Liczy się to, że choćby jedna, dwie czy trzy osoby zadzwoniły i skorzystały z tego, dało im to impuls do zadbania o siebie, a może rozpoczęło drogę zdrowienia.
W telefonie Siostry dla Skrzywdzonych dyżuruje kilka sióstr, co tydzień przy telefonie czeka inna zakonnica.
Reklama
- Ten dyżur ma swoją specyfikę; nie jesteśmy anonimowe. Publicznie podana jest informacja jaka siostra tego wieczoru odbiera telefon. Na stronie Fundacji św. Józefa: fsj.org.pl/siostry-dla-skrzywdzonych/ znajdują się informacje o każdej dyżurującej siostrze. Dlatego osoba, która zmaga się z podjęciem decyzji, czy zadzwonić, ma możliwość sprawdzenia, kto danego dnia odbierze połączenie. To może ułatwić dialog. Dzwoniący nie ma obowiązku przedstawienia się, mówi tyle ile chce i ile może w tym momencie swojego życia. Natomiast my nie jesteśmy anonimowe. Jest podane nasze imię, nazwisko, przynależność do konkretnego zakonu czy zgromadzenia, obszar w jakim pracujemy, czy to, co się wpisuje w nasze kompetencje.
Jakie tematy poruszają dzwoniący? Czy chcą się wygadać? Szukają konkretnej pomocy?
- Z mojego doświadczenia wynika, że większość dzwoniących ma potrzebę wygadania się. Zdarzyło się, że ktoś zadzwonił, powiedział naprawdę niewiele zdań, ale zakończył to stwierdzeniem: „pierwszy raz mówię to na głos”. Po czym się rozłączył. W obliczu takiej sytuacji ja nic więcej nie mogę zrobić, poza zgodą na to, że ktoś postanowił akurat tego dnia zadzwonić i powiedzieć o tym na głos w mojej obecności. Pozornie wydawać się może, że to niewiele, ale dla dzwoniącego to mógł być prawdziwie krok milowy.
Spotkałaś się z jakimiś oskarżeniami lub atakami? Obwinianiem Ciebie za to, czego ktoś doświadczył w Kościele?
- Jeszcze mi się to nie zdarzyło. Może póki co jestem oszczędzana? Ale zdaję sobie sprawę z tego, że i ja kiedyś mogę zostać tą osobą, która usłyszy czyjś ból, słuszną złość, rozpacz i że odczuję ciężar tych emocji.
Czy masz poczucie, że już za dużo mówimy o tym problemie w Kościele?
Reklama
- Pierwsza myśl, jaka mi przychodzi do głowy, to kwestia wrażliwości na temat. My, którzy spotykamy się z Osobami Skrzywdzonymi, czujemy, że trzeba działać. Przeczytanie czy usłyszenie o historii takiej osoby ma duże oddziaływanie, ale spotkanie z tym konkretnym człowiekiem twarzą w twarz naprawdę zmienia perspektywę, wytrąca niektóre narzędzia obronne, kruszy ugruntowane przekonania i mobilizuje do tego, żeby zapobiec takim dramatom, bo tych, które już się wydarzyły nie umiemy cofnąć.
Ktoś, kto w Kościele nie spotkał Osoby Skrzywdzonej, może nie mieć świadomości, jak wielka jest to rana, jak głęboka krzywda, jak mocno zachwiane przekonanie o tym, co prawdziwe, a co nie, co dobre, a co krzywdzące.
Myślę, albo bardziej mam nadzieję, że te grupy w Kościele, które twierdzą, że już za dużo o tym mówimy, nie mają złej woli. Po prostu z różnych powodów nie mają gotowości do wysłuchania osób skrzywdzonych, być może nie doświadczyli „z bliska” tego dramatu. Spotkałam i takie osoby, które chcąc bronić instytucji Kościoła - jako bardzo ważnego odnośnika do ich poczucia tożsamości - nie są gotowi na przyjęcie faktu niedoskonałości wspólnoty przejawiającej się między innymi w stosowaniu przemocy seksualnej. A prawdą jest, że Osoby Skrzywdzone to nasi bracia i siostry, współtworzący Wspólnotę Kościoła. Nie są poza nią. Tworzą mistyczne Ciało Chrystusa wraz z nami.
Reklama
Może też być tak, że osoby, bardzo wrażliwe, nie są w stanie udźwignąć tak trudnych historii. Nie każdy może być ratownikiem medycznym! Ale każdy może reagować, gdy ma miejsce zdarzenie zagrażające życiu lub zdrowiu. Zasadniczym pytaniem staje się to, czy moją reakcją w konfrontacji z historią krzywdy seksualnej we wspólnocie Kościoła będzie zaprzeczenie, wyparcie, czy stwierdzenie, że to wydarzenie mogło mieć miejsce, a może nie miało miejsca, tyle że ja nie mam takich zasobów, aby wspierać, słuchać, rozeznawać. Ale to, co mam to możliwość udzielenia pomocy poprzez skierowanie do ludzi kompetentnych, przygotowanych, zdolnych do udzielania odpowiedniego wsparcia.
Czy masz poczucie, że Twoje zaangażowanie coś zmienia?
- Myślę o konkretnych osobach, konkretnych twarzach i historiach. Staram się po prostu być obecna na tyle na ile umiem i mogę, jeśli ktoś tego potrzebuje. Gdy dostaję komunikat zwrotny, że komuś to pomogło, że ktoś mógł się wygadać, to jest to dla mnie potwierdzenie, że jestem na swoim miejscu.
Nie chodzi o robienie ogromnych rzeczy lub zajmowanie się tym, na czym się nie znam. Chodzi o obecność, poświęcony czas, o towarzyszenie, które jest patrzeniem, w którą stronę ktoś idzie, bycie obok tej osoby, czasami zasugerowanie drobnej korekty, zwrócenie uwagi na niedostrzegany szczegół lub pokazanie osób, które są bardziej kompetentne do pomocy w innych obszarach.
Myślę, że nie zmienimy wszystkiego regulacjami prawnymi i nowymi kodeksami. To też jest ogromnie ważne, ale wszystko zaczyna się od spotkania jeden na jeden. Dzięki temu można troszeczkę wypierać złe doświadczenie Kościoła tym dobrym, jako wspólnoty, w której jest przestrzeń na uzdrowienie. To przypominanie, że Pan Bóg nie zapomina o osobie, która z powodu krzywdy nie uczestniczy w liturgii, nie chodzi do kościoła. Osoby Skrzywdzone nie są poza Wspólnotą Kościoła.
Jak spotkania z osobami skrzywdzonymi wpłynęły na Twoją relację do Boga? Czy miałaś do Niego żal, że dopuścił do takich dramatów w Kościele?
Reklama
- To bardzo trudne pytanie!
Wydaje mi się, że bardziej miałam złość na konkretne osoby, które dopuszczały się krzywd wobec dzieci Kościoła, dzieci Pana Boga. Mam takie przekonanie, że On też cierpi z tymi osobami.
Jestem w stanie mówić o swojej niezgodzie na niektóre utrwalone narracje w Kościele, na wypowiedzi biskupów, prezbiterów, sióstr, osób świeckich, które wpisują się w poczucie bycia celem ataku na Kościół. Nie po to, aby punktować, ale dlatego, że czuję odpowiedzialność za Wspólnotę Kościoła, że tę wspólnotę kocham i współtworzę.
Osoby skrzywdzone uczą mnie, jak one przeżywają Pana Boga po takim doświadczeniem. Ich reakcje są różne, ale ogromnie porusza mnie i wzrusza to, kiedy szukają Boga, nie przypisują Mu złych intencji ani obojętności. I skutecznie uczą dostrzegania Boga w nich.
Trwać przy Bogu mimo takiej dramatu to wielkie świadectwo.
- Zaangażowani w system pomocy są gotowi spotykać się z Osobami Skrzywdzonymi. Są miejsca, gdzie zawsze będziemy na nich czekać. Wiem, że czasem, w małych miejscowościach, trudno znaleźć inny kościół i miejsce do spotkania. Są organizowane rekolekcje dla osób, które doświadczyły krzywdy przemocy seksualnej. Robi je Fundacja Składek w Żarach. Byłam na takich rekolekcjach i doświadczyłam prawdziwego Wieczernika. Były tam osoby, które prawdziwie kochają Kościół, nie są przymuszone do tego. To ludzie, którzy cały czas starają się o relację z Bogiem, choć tak po ludzku patrząc powinni się odwrócić na pięcie i odejść. Ucieka się od miejsca, które jest niebezpieczne. A oni bardzo tęsknią za Panem Bogiem, za wspólnotą, za podważonym poczuciem przynależności.
Rozmawiał Dariusz Dudek, Fundacja Św. Józefa.