Reklama

Śp. ks. inf. Stefan Dobrzański

Znałam człowieka...

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Żyjemy w czasach niewątpliwie bardzo trudnych. Sukces, kariera, pieniądze usiłują zająć miejsce autorytetów, uczciwości, prawdy. Czasy wielkich korupcji, afer towarzyskich i społecznych, konfliktów zbrojnych, czasy recesji, a wreszcie czasy, w których każdy o każdym mówi źle, nie zastanawiając się nad tym i nie ponosząc najmniejszych konsekwencji. Lekarze handlują, kradną, księża kłamią i deprawują… Kapturowe sądy społeczne i dobre samopoczucie tych, którzy to oceniają. Są lepsi, mądrzejsi. Czasy, kiedy słowo mówione i drukowane tak bardzo krzywdzi, nie tylko osądzonych, ale też prawie wszystkich słuchających i czytających.
Dlatego myślę, że należy pokazywać ciche i szlachetne postawy ludzi, dzięki którym świat może nadal istnieć. Jestem lekarzem i w mojej pracy zawodowej spotykam wielu ludzi. Pacjenci leczeni długo zajmują szczególne miejsce w pamięci leczącego. Dane mi było poznać człowieka o wielkim sercu, ogromnych horyzontach, olbrzymiej wierze i pokorze. Był nim ks. inf. Stefan Dobrzański, długoletni proboszcz parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tarnowie, budowniczy kościoła pw. bł. Karoliny Kózki i gospodarz miejsca wizyty Ojca Świętego Jana Pawła II w Tarnowie w 1987 r.

Ważni byli inni

W pidżamie szpitalnej, w szpitalnym łóżku, w bólu zacierają się różnice między ludźmi. Tu nie ma już sędziego, ministra, robotnika czy przestępcy. Jednakowo chorują, cierpią… może tylko z inną świadomością choroby. Ból i niemoc fizyczna często wyzwalają agresję, niechęć, zwątpienie i żal. Ks. Dobrzański nie znał tych uczuć. Od początku swojej choroby był niezwykle sumiennym i cierpliwym pacjentem. Wykonywał wszelkie polecenia, o nic nie pytając. Nie usłyszałam nigdy żadnego słowa skargi z jego ust. Następujące po sobie w krótkim czasie rozpoznania ciężkich chorób nowotworowych nie zachwiały nawet na moment jego wiary. Chory, mimo złego samopoczucia i silnych dolegliwości bólowych, był przede wszystkim księdzem spełniającym swoją posługę kapłańską w kaplicy szpitalnej. Nigdy nie zadawał pytań, on i jego choroba nie istniały. Ważni byli inni. Przepracowany personel - któż to w ogóle dzisiaj zauważa. On na pytanie: dlaczego nie wezwał siostry, odpowiadał: - Tyle mają pracy, wciąż biegają, i jeszcze ja?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Cierpliwy siewca dobra

Pokora ks. Dobrzańskiego i moje zdziwienie towarzyszyły jego chorobie do końca. Na badania kontrolne stawiał się pierwszy, chociaż mieszkał najdalej z prowadzonej przeze mnie grupy pacjentów. Dopiero po dwóch latach dowiedziałam się, że wyjeżdżał o godz. 2 w nocy z Tarnowa, by nie zaburzać programu prowadzonych badań. Konieczny był przyjazd na czczo. Nie jadał w pociągu od czasu okupacji, kiedy to nad ranem, po całonocnej jeździe wyjął i zjadł kanapkę. Upłynęło ponad 40 lat, a wzrok głodnych współpasażerów, z którymi się nie podzielił, pozostał w nim nadal.
Ks. Stefan Dobrzański, doskonały organizator i zaopatrzeniowiec, tak niewiele potrzebował dla siebie. Stary, spóźniający się zegarek nie stanowił problemu: - Przecież zawsze można wyjść wcześniej - mówił.
Listy otrzymane w czasie choroby od przyjaciół i przełożonych, w tym także od ówczesnego biskupa tarnowskiego Józefa Życińskiego, były dla niego bardzo cenne. Zbierał okruchy ludzkiej życzliwości i przechowywał jak skarb.
Zawsze pilnie słuchał mówiącego. Nie miał gotowych recept, ale jedyną pewność, że droga życia powierzona Panu Bogu musi doprowadzić do ostatecznego zwycięstwa.
Problem cierpienia pojawił się dość późno w jego życiu. Przyjął je świadomie, jako dar. Niespodziewana wizyta moja i mojego syna Michała sprawiła mu wiele radości. Jechaliśmy w Bieszczady, w Tarnowie byliśmy przejazdem. Odjechaliśmy z ekwipunkiem jak od rodziny. Nikt tak o nas od dawna nie myślał.
- Brak efektów wychowawczych to nie powód do zniechęcenia - mawiał. - Często plony pojawiają się po śmierci siewcy. On sam był takim siewcą. Cierpliwym, z licznymi plonami, nawet po śmierci.
Cieszył się życiem swoich parafian, opowiadał o ich sukcesach i problemach. Wielu z nich znał od dziecka. Przyjeżdżali do szpitala, pokonując ponad 300 km, by go odwiedzić. Po ich wizytach przynosił do dyżurki personelu medycznego owoce, słodycze.
- To wy tu pracujecie, ja tylko leżę - mówił.
Nieprawda. Jego posługa kapłańska, Msze św. w kaplicy szpitalnej i on jednoczący się w swoim cierpieniu z cierpiącym Jezusem. I dziecinne, błękitne, ufne oczy. Tego nikt z uczestników ówczesnych Eucharystii zapomnieć nie może. Długo jeszcze słyszałam pytania od pacjentów i ich rodzin, czy ten ksiądz, który tak żarliwie się modlił, jeszcze tu będzie? Nigdy nie znałam odpowiedzi. Dzisiaj wiem, że nie będzie go już nigdy.

Ufał i kochał do końca

Miał być wojskowym. Po tym planie pozostała mu jedynie dumna i prosta postawa. Po pierwszym roku studiów wojskowych wracał na wakacje do rodzinnego domu. Czekając na kolejny pociąg, wstąpił do kościoła i... tam został wezwany do służby Panu Bogu. Teraz został na zawsze wezwany do Pana, któremu całe życie służył.
Opieka paliatywna odbywała się w miejscu zamieszkania Księdza Infułata. Z relacji Księdza Proboszcza parafii Najświętszego Serca Pana Jezusa w Tarnowie i odwiedzających go osób wiem, że w chwilach największego bólu modlił się i błogosławił. Nigdy się nie uskarżał, nie bluźnił. Ufał i kochał do końca. Jakie to proste w pisanych słowach, a jakie trudne w życiu, gdy każdy ruch i każdy oddech są źródłem bólu, gdy wszystkie, nawet najprostsze potrzeby są uzależnione od innych. Odszedł tak jak żył, skromnie i cicho. Nie chciał nikomu przeszkadzać, nikogo obciążać.
Nie pamiętam daty pogrzebu. Pamiętam padający deszcz ze śniegiem. Konfesjonał, w którym zawsze spowiadał, tonął w białych kwiatach. Ludzie, którzy chcieli towarzyszyć mu w ostatniej drodze, nie mogli zmieścić się w kościele. Stali na zewnątrz mimo tak złej pogody. By kondukt żałobny mógł dotrzeć do cmentarza, zatrzymano ruch uliczny. W milczeniu, z wielkim smutkiem mieszkańcy Tarnowa odprowadzali „swojego Księdza”. Po wielu twarzach spływały łzy mieszające się z kroplami deszczu.
Gdzieś w oddali został błękit jego ufnych, dziecięcych oczu i wiele słów, które mówił. Mnie została pewność, że dane mi było poznać wyjątkowego człowieka.

2008-12-31 00:00

Ocena: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Papież: wojna jest oszustwem, umieśćmy braterstwo w centrum naszego życia

2024-05-11 13:58

[ TEMATY ]

Franciszek

PAP/EPA/RICCARDO ANTIMIAN

Do odważnego wzrastania w sztuce pokojowego współistnienia wezwał Papież uczestników Światowego Spotkania nt. Ludzkiego Braterstwa, które drugi rok z rzędu odbywa się w Watykanie. Franciszek podkreślił, że to wydarzenie jest pokłosiem encykliki Fratelli tutti i zachęca do „tworzenia wokół Bazyliki św. Piotra inicjatyw związanych z duchowością i sztuką dla budowania dialogu w świecie”.

Ojciec Święty zauważył, że uczestnicy szczytu na rzecz pokoju i braterstwa przybyli do Watykanu w czasie, kiedy „świat jest w ogniu”, by powtórzyć swoje „nie” wojnie i „tak” pokojowi, świadcząc o humanizmie, który łączy nas jako braci. Franciszek nawiązał do słów Martina Luthera Kinga o tym, iż „nauczyliśmy się latać, jak ptaki; pływać jak ryby, ale wciąż nie nauczyliśmy się prostej sztuki życia razem jako bracia”.

CZYTAJ DALEJ

150 minut do potęgi

2024-05-11 09:02

[ TEMATY ]

Samuel Pereira

Materiały własne autora

Samuel Pereira

Samuel Pereira

Centralny Port Komunikacyjny to nie tylko projekt infrastrukturalny, lecz także manifestacja polskiej determinacji i ambicji. W kraju, gdzie przez lata samo mówienie o potrzebie rozwoju i byciu na równi z zachodem było kwestionowane. Gaszenie polskich ambicji pustymi hasłami o „megalomanii”, „mocarstwowości” i „machaniu szabelką” to zmora ostatnich 35 lat. Dziś sama idea CPK stanowi punkt zwrotny, jako symbol odrzucenia kompleksów na rzecz przyszłościowych inwestycji.

Zacznijmy od faktu, że projekt CPK to nie tylko lotnisko, ale cała, rozległa sieć kolei, którą może zobrazować jedna liczba: 2,5 godziny, czyli 150 minut. Tyle zajmowałby dojazd do Centralnego Portu Komunikacyjnego (CPK) i Warszawy z każdej aglomeracji w Polsce.

CZYTAJ DALEJ

Śląskie/ Zanieczyszczenie wód głównym problemem po pożarze w Siemianowicach Śląskich

2024-05-11 14:10

PAP/Katarzyna Zaremba

Zanieczyszczenie cieków wodnych chemikaliami to obecnie główny problem po gaszeniu pożaru nielegalnego składowiska odpadów w Siemianowicach Śląskich. Jakość powietrza nie budzi żadnych zastrzeżeń i przebywanie na otwartej przestrzeni nie stanowi zagrożenia – poinformował wojewoda śląski Marek Wójcik.

Wiceminister klimatu i środowiska Anita Sowińska zapowiedziała zmiany w prawie, które ułatwią ściganie przestępców i zapobieganie powstawaniu nowych składowisk, szczególnie substancji niebezpiecznych.

CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję