Wiele wskazuje na to - a zwłaszcza fakty ujawniane przy okazji afery Rywina, Rapaczyńskiej, Michnika i Millera - że na lewicy rozgorzała zażarta walka o to, kto w niedalekiej przyszłości (po referendum)
przewodzić ma tej formacji politycznej: czy będzie to postkomunistyczna frakcja grupująca się gdzieś wokół Millera, usiłująca kontynuować marksizm, tym razem w "demokratycznych dekoracjach" - czy będzie
to żydowskie lobby polityczne, grupujące się wokół spółki "Agora", Gazety Wyborczej i Unii Wolności, hołdujące również "demokratycznemu marksizmowi", przynajmniej na tyle, na ile służy on interesom tej
grupy politycznej?
Wprawdzie narada aktywu SLD w Pałacu Prezydenckim była próbą wyciszenia i ukrycia przed opinią publiczną tego nasilającego się konfliktu i walk frakcyjnych - ale wolno sądzić, że była to tylko doraźna
próba, podyktowana kompromitującym dla obu frakcji rozgłosem wspomnianej afery, zataczającej coraz szersze kręgi, ujawniającej - mimo wyciszających dążeń - coraz więcej nazwisk, korupcyjnych mechanizmów,
zakulisowego "dyrygowania" demokracją... Sam proces frakcyjnej walki o polityczne przywództwo na neomarksistowskiej lewicy "w demokratycznym kostiumie" - toczy się nadal, mimo prób jego skrywania przed
społeczeństwem.
Jak wiadomo, na bazie Unii Wolności nie udało się prezydentowi Kwaśniewskiemu stworzyć "partii centrowej", która po referendum mogłaby utworzyć z SLD rządzącą koalicję. Politycznemu lobby żydowskiemu
w Polsce pozostała tym samym jedna tylko szansa (nie licząc utworzenia mniejszościowej żydowskiej partii politycznej, na wzór istniejącej mniejszościowej partii niemieckiej) zaspokajania swych politycznych
ambicji: ponowne wintegrowanie się w strukturę SLD, zajęcie tam prominentnych stanowisk i przechwycenie kierownictwa lub przynajmniej współkierownictwa tej największej partii lewicowej. W ten sposób odtworzona
zostałaby struktura, jaka w łonie PZPR utrzymywała się do 1953 r. (do śmierci Stalina), w którym to okresie - z nadania i przyzwolenia Moskwy - resorty bezpieczeństwa wewnętrznego i propagandy (do której
zaliczano kulturę...) znajdowały się niepodzielnie w rękach przedstawicieli żydowskiej mniejszości narodowej.
Ponowne wmontowanie żydowskiego lobby politycznego w obecne struktury SLD nie może, rzecz jasna, dokonać się szybko: wymaga czasu. Wymaga przezwyciężania wzajemnych uprzedzeń, narosłych w latach 1968-89.
Od pewnego czasu wyraźną rolę "pomostu", mającego ponownie zbliżać do siebie obydwie te lewicowe frakcje, pełni "Gazeta Wyborcza", na której łamach dokonuje się swoista "rehabilitacja": Kiszczaka, Urbana,
Kąkola itp. W ostatnich tygodniach daje się nawet zauważyć nasilona "podgotowka" pod takie zbliżenie stricte polityczne. W SLD istnieje jednak silny opór przed tego rodzaju ponownym zjednoczeniem lewicy,
otwierającym drogę zdominowaniu tej partii przez polityczne lobby żydowskie. Stąd nasilająca się ostatnio walka między obozem Kwaśniewskiego a obozem Millera, której odgłosy usiłowano za wszelką cenę
wyciszać na ostatniej naradzie u prezydenta...
Ta nasilająca się walka ukazała w konsekwencji, że między Kwaśniewskim a Millerem zapanowała "równowaga" sił: dalsza walka przyniosłaby obu stronom więcej strat niż korzyści, ujawniłaby opinii publicznej
jeszcze więcej brudu, prywaty i szwindli, kryjących się za kulisami sprawowanej przez lewicę władzy. Wydaje się, że obydwie walczące na lewicy frakcje poszukują takiego modus vivendi, dzięki któremu dałoby
się wmontować żydowskie lobby polityczne w struktury SLD, wszakże bez spektakularnego osłabienia pozycji Millera, symbolizującego wobec licznej części elektoratu SLD "niezależną polską lewicę", przynajmniej
"niezależną" od wpływów żydowskiego lobby politycznego.
Takim modus vivendi może być zachowanie formalnej pozycji Millera jako "lidera SLD", przy jednoczesnym poważnym ograniczeniu jego politycznego zaplecza, a zwłaszcza - przy poważnym osłabieniu wiernych
mu kadr partyjnych. Sam Miller - którego zachowanie w toczącej się aferze jest co najmniej dwuznaczne - chyba zdaje sobie sprawę z ograniczonych własnych możliwości w tej walce i - jak się wydaje - skłonny
jest przystać na koniunkturalny kompromis: zachowa formalne przywództwo SLD w zamian za osłabienie swego kadrowego zaplecza i jego poważną wymianę na ludzi wskazanych przez polityczne lobby żydowskie.
Jednak to, co dobre dla Millera (przedłużenie politycznej kariery), nie musi zostać odebrane jako korzystne właśnie dla tej części jego wiernych kadr, które musiałby poświęcić przy tym kompromisie...
Stąd wydaje się nader wątpliwe, aby udana nawet próba wmontowania żydowskiego lobby politycznego w struktury SLD położyła jakiś trwały kres frakcyjnym walkom na lewicy. Podobnie jak w czasach PRL, gdy
ideo-logia komunistyczna łączyła "Natolin" i "Puławy", ale mimo to różniła obydwie frakcje polityka personalna i walka o wpływy - tak i teraz obecna "powtórka z historii" naznaczona jest tą samą naleciałością.
Tyle że groźną rękę Moskwy zastępuje łagodniejsza ręka Brukseli... Ale ta "łagodniejsza ręka" brukselskiego dyktatu może właś-nie stwarzać obydwu frakcjom większe pole do bardziej zaciekłych walk. Dlatego
też trudno przyjąć, aby obecne zawieszenie broni na tle głośnej afery i zbliżającego się referendum miało charakter trwały. Trudno też przyjąć, że kadrowe zaplecze Millera, które ma być ofiarą kompromisu
i powrotu żydowskiego lobby politycznego na łono SLD, łatwo pogodzi się z taką jaskrawą i wymierną marginalizacją własnego znaczenia...
Jeśli w takim kontekście spojrzeć na aferę będącą przedmiotem sejmowego i prokuratorskiego śledztwa, nasuwa się nieodparte wrażenie, że cała ta sprawa służy właśnie osłabieniu pozycji Millera, aby
w ten sposób torować drogę do władzy w SLD żydowskiemu lobby politycznemu. W sytuacji, gdy Unia Wolności przestała się liczyć jako partia, a próba Kwaśniewskiego zbudowania na bazie Unii Wolności większej
"partii centrowej" też spaliła na panewce - opanowanie władzy w SLD jest niewątpliwie silną pokusą dla tego lobby... Znamienne w tej mierze były zeznania Urbana przed sejmową komisją śledczą. Chociaż
zeznawał on pod przysięgą - trudno uwierzyć choćby w jedno słowo Urbana, pamiętając, jakie kłamstwa - bez zmrużenia oka - opowiadał w stanie wojennym także z ekranu telewizora... Dlatego mniej ważne jest,
czy Urban mówi prawdę, ważniejsze jest, co usiłuje przekazać opinii publicznej, gdy znów ma okazję mówić przez telewizję. Poza atakiem na Kościół katolicki Urban dokonał w swych zeznaniach prawdziwej
apologii Michnika, jednego z czołowych liderów żydowskiego lobby politycznego. Wydaje się, że i Urban dokonał już nowego wyboru...
Lewica w Polsce - i ta "większościowa", i ta "mniejszościowa" - pogrąża się w głębokim kryzysie. Niezdolna do rozwiązania żadnego poważnego polskiego problemu, uwikłana w pomagdalenkowe zależności,
uzależnienia i wzajemne interesy, skorumpowana do szpiku kości i kierująca się niemal wyłącznie prywatą - wikła się wreszcie w "targanie po szczękach", "wojnę na górze"; prawdziwa degrengolada formacji,
która skonsumowała "Magdalenkę" i "okrągły stół". Słychać więc i coraz powszechniejsze głosy, iż pora na całkowitą wymianę rządzących Polską elit - i są to głosy jak najbardziej uzasadnione.
Pomóż w rozwoju naszego portalu