Chrystus wjeżdżający w mury Świętego Miasta Jerozolimy jest
dzisiaj, w Niedzielę Palmową, bardzo poważny. On wie, że te tłumy
wiwatujące na Jego cześć za kilka dni zamiast: "Hosanna!" wołać będą: "
Na krzyż z Nim!".
Wiele razy Jezus wstępował do Jerozolimy. Tym razem,
wbrew swemu dotychczasowemu zwyczajowi, przybywa nie jako nieznajomy
pielgrzym. Teraz wkracza do stolicy wraz ze swymi najbliższymi, z
przednią strażą Nowego Królestwa. Przychodzi ze swoją popularnością
- poprzedza Go rozgłos cudów zwielokrotniony niedawnym wskrzeszeniem
Łazarza.
W upale słońca i blaskach chwały, pośród świeżo naciętych
gałęzi palmowych oraz powitalnych pieśni, wśród entuzjazmu tłumu
przeżywającego chwilę ekstazy i uwielbienia, przybywa do miasta swej
bliskiej już śmierci. Jednak wjazd na oślęciu, a nie na koniu czy
bogatym rydwanem, symbolizuje pokorę tego Króla.
Jezus swym nastrojem duszy i serca nie poddaje się tłumowi,
Jego myśli wybiegają gdzie indziej, wie dobrze, że ten tłum - rozkrzyczany,
pełen zapału - ucichnie, ucichną słowa "Hosanna", a przyjdą dni boleści,
cierpień, znieważeń, gdy Jerozolima wołać będzie ustami swych mieszkańców,
by "krew Jego spadła na nas i na syny nasze".
Dlaczego tak się dzieje, że naród wzywający Mesjasza,
Odkupiciela, któremu budował najwspanialszą w świecie świątynię,
naraz odrzucił Chrystusa? To ci, co wołali radosne "Hosanna!", obudzili
swym krzykiem wrogów Mistrza z Nazaretu. Ci, słysząc okrzyki: "Błogosławiony,
który przychodzi w imię Pańskie! Hosanna na wysokościach!", pełni
zgorszenia, upominają Jezusa: "´Nauczycielu, zabroń tego swoim uczniom!
´ Odrzekł: ´Powiadam wam: Jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą´" (Łk 19, 39-40).
Oczekując przez wieki, ociemnieli, nie poznali Go. "Przyszedł
do swoich, a swoi Go nie przyjęli" - napisze o nich Ewangelista.
Zaskorupiali w swych wyobrażeniach, stali się twardzi jak kamienie.
Kamienie ulic Jerozolimy byłyby może mniej głuche niż serca faryzeuszy
nienawidzących Jezusa, którego Bóstwa zrozumieć nie potrafili, którego
przyjąć nie chcieli.
Uroczysty pochód, triumfalny wjazd, miał się zakończyć
Drogą Krzyżową na Golgotę. Radosne "Hosanna!" zmieniło się w złowrogie "
Ukrzyżuj!".Tego dnia, kiedy Jezus ogłosił wyrok na świątynię przemienioną
w jaskinię zbójców i na miasto, które nie poznało czasu nawiedzenia,
władcy Jerozolimy i stróże świątyni przygotowali wyrok na Niego.
Wiemy, że cała, po ludzku biorąc, tragedia Boga-Człowieka
zaistniała dlatego, że człowiek uparcie chciał tego Boga po swojemu
rozumieć. Pychą i wywyższeniem się zaciemniał sobie jasność widzenia
prawdy, zachłystywał się swoimi mrzonkami i w ten sposób zatracał
się w małości swej własnej myśli.
A Bóg mimo wszystko chciał przekonać człowieka i naprowadzić
go na drogę właściwą, poświęcając nawet Swego Syna. Nie zrozumiał
tego człowiek i dlatego wkrótce po "Hosanna!" zaczął wołać z tępym
uporem: "Ukrzyżuj Go!". To wołanie trwa nadal, nie milknie od prawie
dwóch tysięcy lat. Zimne ludzkie serca wołają: "My Go nie chcemy,
my Nim gardzimy, na krzyż z Nim!".
Mimo tych okrzyków nienawiści współczesnego świata -
jakże podobnego do świata czasów Jezusa - miliony serc poszły za
Chrystusem, wybierając drogę krzyża, cierpienia, uznając Go za swojego
Króla, którego pragną spotkać w wiecznym królestwie Jego Ojca - w
Niebie.
Pomóż w rozwoju naszego portalu