Reklama

Bardzo pogodny i bardzo franciszkański

Jego życie zakonne, jak sam mówi, to przede wszystkim modlitwa, głoszenie rekolekcji i wielbienie Pana. 96-letni ojciec Medard Parysz jest najstarszym kapłanem posługującym w naszej diecezji i ostatnim żyjącym kapelanem powstania warszawskiego. Ma za sobą przeszło 70 lat kapłaństwa, z czego ponad 30 spędził w klasztorze ojców kapucynów w Nowej Soli, gdzie mieszka do dziś

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Nowosolanie mówią o nim, że jest bardzo pogodny i bardzo franciszkański. Kocha przyrodę i uwielbia ją obserwować, znane są jego pasje pszczelarskie. Skromny i życzliwy, na przemian wzrusza się i uśmiecha do swoich wspomnień. A jest co przywoływać - ten nietuzinkowy zakonnik za swoją postawę i działalność został odznaczony Krzyżem Armii Krajowej i Krzyżem Walecznych oraz Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski. Ze względu na stan zdrowia nie może teraz przyjmować zbyt wielu gości, część dnia spędza więc słuchając katechez płynących z radia. I czeka na słoneczną Wielkanoc.
Zapraszany jest na różne uroczystości, w których bierze udział, jeśli tylko siły pozwalają. Chętnie udziela wywiadów, dziennikarze pytają go zwłaszcza o wojenne przeżycia. - Przyjechał do mnie jakiś czas temu kleryk i mówi, że chce pisać pracę magisterską o mnie. No, zobaczymy, co tam napisze - śmieje się o. Medard.

Początki powołania

O. Medard Parysz urodził się 17 grudnia 1913 r. w Haczowie (województwo podkarpackie). Rodzice - Piotr i Bronisława - nadali mu imię Stanisław. Jego droga do kapłaństwa zaczęła się dość wcześnie. Wspomina: - Byłem w V klasie szkoły podstawowej. Czerwiec. Słonko miało się ku zachodowi. Poprzez gałęzie i liście jego promienie przeświecały naszą jabłoń. Mama robiła w kuchni masło, a ja się kręciłem obok.
- Stasiu, nie chciałbyś być księdzem? - tak mama zapytała. I od tego czasu zaczęło się przygotowanie. Z tatusiem pojechaliśmy do Stalowej Woli, wtedy to było miasteczko Rozwadów - kapucyni założyli tam małe seminarium. Przyjechaliśmy rano, jeszcze kościół był zamknięty. Braciszek wydzwonił na „Anioł Pański” i otworzył nam drzwi do klasztoru. Wprowadził nas na piętro do sypialni chłopców, którzy wtedy wstawali i z ręcznikami na ramionach szli do umywalni. A ja stoję przy oknie i patrzę. Podchodzi jeden starszy i pyta: - Jak się nazywasz? Ja mówię: - Parysz. A on na całe gardło: - Chłopaki, Londyn do nas przyjechał!
W Kolegium Serafickim spędził 4 lata. We wrześniu 1929 r. wstąpił do zakonu kapucynów. Roczny nowicjat odbył w Sędziszowie Małopolskim. Studia teologiczno-filozoficzne ukończył w Krakowie. - Pamiętam ostatni egzamin przy profesorze wyznaczonym przez biskupa. To był ważny egzamin, chodziło głównie o umiejętność spowiadania. I ja go nie zdałem. Ale siedzę i czekam na końcowy werdykt, i słyszę: - O. Medard Parysz - bardzo dobrze. Prędko pobiegłem do klasztoru, żeby mi tego nie odebrano.
1 maja 1939 o. Medard przyjął święcenia kapłańskie z rąk biskupa krakowskiego Stanisława Rosponda. - Wyświęcił nas 9 i tylko ja z nas wszystkich jeszcze żyję - mówi. 4 pierwsze lata posługiwał w Krakowie. Od 1943 r. pracował w Olszanicy i jednocześnie był rektorem kaplicy w Mydlnikach i uczył w tamtejszej szkole.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Reklama

Ostatni kapelan powstania

16 lipca 1944 r. trafił do Warszawy, gdzie służył jako kapelan Armii Krajowej. - Prowincjał warszawski kapucynów prosił naszego prowincjała o pomoc w obsługiwaniu dwóch kościołów, w Lublinie i w Warszawie, bo gestapo zaaresztowało im 30 księży, zostali wywiezieni do Dachau. Byłem najmłodszy, dlatego zlecono mi być z ludźmi. Nie znałem Warszawy, więc przydzielono mi siostrę zakonną bezhabitową ze zgromadzenia honoratek - opowiada o. Medard.
Prawie każdy dzień wyglądał tak samo - siostra umawiała się z ludźmi w piwnicach i schronach, a potem oboje tam szli i o. Medard odprawiał Msze św., spowiadał albo uczestniczył we wspólnych modlitwach. Do dziś pamięta jedną niedzielę. - Msza miała się już ku końcowi. Nagle 3 pociski. Ranni i zabici. Podeszła do mnie kobieta: - Proszę księdza, mój mąż przed chwilą przyjął Pana Jezusa w Komunii św. i już nie żyje.
Kapucyni wiedzieli, że zbliża się powstanie, bo warszawska młodzież tłumnie przystępowała do spowiedzi. Posługa kapłańska w trakcie walk była nie tylko trudna, ale i niebezpieczna. Nad głowami pociski, a wokół ranni i przerażeni ludzie, którym trzeba nieść pomoc. O. Medard wspomina: - Idę ulicą. Na noszach leży ranny powstaniec. Czeka na zabieg w prowizorycznym szpitaliku w piwnicy. Podchodzę, mówię: - Jestem księdzem, może chciałby się pan wyspowiadać? Cisza. Może nie słyszał, a może był tak chory, bo nic nie mówił. Powtarzam to samo, a on krzyknął: - Brodaczu! Powiedz, niech mnie stąd wezmą, bo mnie tu szlag trafi!
W tej chwili wpadł pocisk, jemu się nic nie stało, a ja zostałem ranny w lewe ramię. Siostry pielęgniarki mnie opatrzyły, ale przez podziurawiony habit było widać biały bandaż. Wracam do klasztoru, trochę jak bohater, i spotykam dziekana kapelanów naszego rejonu. A on do mnie: - Dopiero przyszedł, a już odznaczony.
Bywały sytuacje, o których trudno się mówi nawet po wielu latach. - Do spowiedzi przyszła dziewczyna, lat może 17: - Proszę księdza, ja chcę zginąć za ojczyznę, ale tak się strasznie boję…
Nocami kapucyni pełnili na zmianę wartę przed klasztorem, dzięki temu mogli się przespać choć parę godzin. - Chodzę koło naszego kościoła i słyszę warkot samolotów. To lotnicy polscy z Anglii rzucają broń powstańcom. Ale widzę też pociski i nadlatujący samolot, cały w płomieniach. Kiedy był nad kościołem, krzyknąłem: - Jeśli żyjecie, to was rozgrzeszam w imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego! Po chwili runął gdzieś niedaleko, słychać było tylko poszczególne wybuchy amunicji, która była na pokładzie.
Powstanie upadło, a on został aresztowany przez Niemców i tydzień spędził zamknięty w hali fabrycznej w Pruszkowie. Kiedy w końcu udało mu się wrócić do Krakowa, współbracia przyznali, że zdążyli go już uznać za zmarłego. - A ja żyję do dziś! - śmieje się.

Reklama

Co miejscowość to historia

Po wojnie został przełożonym w Sędziszowie Młp. Później posługiwał we Wrocławiu, Dobiegniewie, Wałczu, Kwietnikach, Gdańsku, Bytomiu, Nakielnie, Szwecji (wieś w woj. zachodniopomorskim), Krośnie i Tenczynie. Spowiadał, głosił rekolekcje, pracował z dziećmi i młodzieżą, budował kościoły - w Tenczynie tylko do stropu, bo władze komunistyczne wstrzymały prace. Każda nowa placówka była okazją do poznania ludzi i rozwijania umiejętności duszpasterskich. I każda pełna była historii, które o. Medard do dziś przechowuje w pamięci.
- Kiedyś jechałem pociągiem z jednym panem, takim dość rozmownym. Powiedział mi: - Proszę księdza, ja żyję z kobietą bez ślubu, mamy troje dzieci, co ksiądz na to? Ja byłem wtedy młodym misjonarzem, więc krzyknąłem: - Rozejść się! Dziś bym pewnie tę rozmowę poprowadził inaczej. Ale wiele lat później opowiadałem tę historię na spotkaniu w bibliotece i mówiłem, że tacy ludzie też mogą swoje życie naprawić. Wtedy podszedł do mnie pan, który też w ten sposób żył, i powiedział: - Proszę księdza, jak to dobrze, że nie jestem stracony.
Praca duszpasterska przynosiła różne wyzwania, czasami trzeba było podejmować decyzje naprawdę niełatwe. - W Wałczu po drugiej stronie ulicy mieszkała jehowitka. I któregoś dnia parafianki przyszły do mnie i mówią, że ona umiera i żebym poszedł ją wyspowiadać. Poszedłem, a ona tak pięknie mówi o Panu Jezusie, że czeka na spotkanie z Nim. Do dziś nie wiem, czy dobrze zrobiłem, ale już jej nie nawracałem.

Reklama

Dobry duch miasta

Od 1979 r. mieszka w parafii pw. św. Antoniego w Nowej Soli. Nazywany jest dobrym duchem i ikoną tego miasta. Nowosolanie postanowili go uhonorować, nadając jego imię rondu u zbiegu ulic Piłsudskiego, Dąbrowskiego i Wyspiańskiego - radni miasta podjęli tę decyzję jednogłośnie. W ten sposób odwdzięczyli się zakonnikowi za trud apostolski oraz okazywaną wszystkim dobroć i mądrość. - Asyż ma św. Franciszka, a Nową Sól Bóg obdarzył o. Medardem - mówiła podczas sesji Rady Miasta zaprzyjaźniona z o. Medardem Maria Szczecińska. Jego rondo jest znakiem harmonii i ładu, co podkreślano w dniu nadania imienia. - W trakcie podziękowania powiedziałem: - Teraz się niczego nie boję, bo to rondo jest moje! - uśmiecha się o. Medard. - Ale co ja winien, że mnie Nowa Sól tak kocha.
Jest honorowym obywatelem miasta oraz jednym z pierwszych laureatów statuetki „Odrzany”.

Reklama

Cudowna sprawa

- Czy znam świętych kapłanów? Każdy chce być święty - uśmiecha się o. Medard. W jednym ze swoich rozważań napisał: „My, kapłani, uczestniczymy w Jego - Jezusowym - kapłaństwie. Jego - Jezusową - władzą jednamy grzeszników z Bogiem, odpuszczając im grzechy w konfesjonale, powtarzamy Jezusową krwawą ofiarę na ołtarzu w Mszy św. - w sposób niekrwawy - mówiąc: «Bierzcie i jedzcie, bierzcie i pijcie». Chrystusową - nie własną - przepowiadamy Ewangelię i przekazujemy chrześcijańską nadzieję”. - Cudowna sprawa, że kapłan nie całkiem może jest święty, ale ma władzę i to, co sprawuje, jest ważne i dla nas owocne - mówi w zadumie.
Wielu księży, których znał, już odeszło. Niektórzy jakoś szczególnie zapisali się w pamięci, czasami tylko z powodu jednego wydarzenia. - Żył kiedyś w diecezji tarnowskiej ks. Patrzyk, misjonarz, mówił śliczne kazania o Matce Bożej - opowiada o. Medard. - Mieszkał z dwiema siostrami, obie były nauczycielkami. I one przygarnęły do siebie żydowską dziewczynkę. Ale po wiosce szybko rozeszła się plotka, że to dziecko tego księdza. Postanowił jakoś to rozegrać i w którąś niedzielę podszedł do mężczyzn stojących pod kościołem. Pogadał z nimi, ale w taki sposób, że plotka nie ucichła. Bo dzięki niej dziewczynka była bezpieczna przed prześladowaniami Żydów.
O. Medard wspomina też innego księdza. - Kiedy miałem iść do małego seminarium, pojechaliśmy z mamą do jej wuja, ks. Bronisława. Pochwalił mamę za jej decyzję i dał jej nawet trochę pieniędzy na moje kształcenie. A mi dał wtedy krzyżyk i figurkę. Ta figurka spadła mi już wiele razy i tak się ładnie powyginała. Zawsze jak gdzieś jadę, biorę ją do kieszeni.

Trzeba się dużo modlić

- Żeby być dobrym kapłanem i w ogóle dobrym chrześcijaninem, trzeba się dużo modlić - mówi o. Medard. Podkreśla, że głoszone kazania powinny być odzwierciedleniem życia księdza. I radzi, by starać się być życzliwym wobec ludzi. Wzorami dla niego są św. Jan Maria Vianney i św. Ojciec Pio. Wiele też czerpie z przykładu św. Małgorzaty z Cortony, mistyczki i stygmatyczki.
- Trzeba wierzyć i cieszyć się tą wiarą. Kiedyś w wywiadzie powiedziałem: - Jeśli to, co mówi nasza wiara, jest prawdą, to jesteśmy najszczęśliwszymi ludźmi pod słońcem. Potem mi zwrócono uwagę, że trochę niezręcznie zabrzmiało to „jeśli” - śmieje się o. Medard.
Sam układa rozważania, które cieszą się dużą popularnością. Kierując się duchowością franciszkańską, szuka Boga w stworzonym przez niego świecie. „Wichry, burze z błyskawicami i piorunami/ wszystkie kwiaty i trawy najrozmaitsze/ niech nam mówią o Tobie” - pisze w swojej „Modlitwie”. Wspólnie z mieszkającą w Warszawie Anną Wiewiórą opracował nabożeństwo różańcowe - połączenie przemyśleń zakonnika i matki zatroskanej o życie i wiarę swojego syna.
Ma różne ulubione modlitwy - zmieniały się na przestrzeni lat. Teraz wymienia „Najsłodsze Serce Jezusa, zmiłuj się nad nami”, „Któryś za nas cierpiał rany”, „Matko Najświętsza, Niepokalana, Przeczysta, módl się za nami”, „Jezu, ufam Tobie” (kolejno pokazuje wiszące na ścianach pokoju obrazy). Przyznaje, że jego duchową mistrzynią jest św. s. Faustyna, bardzo lubi czytać jej „Dzienniczek”.
- Jak się modlę, to mówię: - Panie Boże, kiedy będę umierał, to moją śmierć ofiaruję za zbawienie wszystkich ludzi. Piękna modlitwa, prawda?

2010-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Mistrz miłosierdzia

2024-04-23 12:03

Niedziela Ogólnopolska 17/2024, str. 22

[ TEMATY ]

kapłan

miłosierdzie

kapłan

wikipedia.org

Św. Józef Benedykt Cottolengo, prezbiter

Św. Józef Benedykt
Cottolengo, prezbiter

Niósł pomoc tym cierpiącym, na których inni nawet nie chcieli spojrzeć.

Józef Benedykt Cottolengo od najmłodszych lat wyróżniał się wrażliwością na los ubogich. Z domu rodzinnego wyniósł zasady życia chrześcijańskiego oraz głębokie nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i Matki Bożej. Do seminarium wstąpił w czasach, gdy po wybuchu rewolucji francuskiej wzmogły się represje przeciwko Kościołowi. Święcenia kapłańskie przyjął w 1811 r.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

[ TEMATY ]

św. Katarzyna Sieneńska

Giovanni Battista Tiepolo

Św. Katarzyna ze Sieny

Św. Katarzyna ze Sieny

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Rosjanie uwięzili ukraińskich redemptorystów [Wywiad]

2024-04-30 09:22

materiał własny

Zapraszamy do wysłuchania rozmowy z ks. Witalijem Porowczukiem, który opowiada o ciężkiej sytuacji ukraińskich jeńców w Rosji, trosce o to, aby wymieniać wszystkich jeńców ukraińskich na rosyjskich i rosyjskich na ukraińskich, o więzionych księżach, w tym dwóch ukraińskich redemptorystach oraz o tym, w jakich warunkach, przypominające sowieckie gułagi, przebywają ukraińscy jeńcy.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję