Reklama

Ocaliły ją polskie kobiety (3)

Pani Sabina Kron, niegdyś mała Sima, opowiada dramatyczną historię swego ocalenia dzięki polskim kobietom.

Niedziela warszawska 35/2005

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W Milanówku przy ul. Słowackiego 11 przyjęła nas pani Marta Orłowska, kobieta już w podeszłym wieku. Zgodziła się, abym pozostała w jej rodzinie. Zaopiekowała się mną serdecznie jej córka, jedynaczka - Halina Spiridowicz, potem Gardzińska. Obie wiedziały, że jestem Żydówką, ale nigdy o tym nie napomykały.
Pani Rachalska zostawiła mnie, a sama z drugą podopieczną, pojechała w inne miejsce. Już jej potem nigdy nie zobaczyłam. Wiem tylko, że po pewnym czasie napisała do pani Orłowskiej, że się cieszy, że zamieszkałam w dobrym miejscu i że mogę u nich wreszcie żyć normalnie. Bo ja byłam jak niemowlę - zawsze ukryta, bez kontaktu z innymi, bez możliwości rozmawiania, okazywania uczuć. Spłoszona i wystraszona, milcząca, ciągle w tułaczce z miejsca na miejsce. Raz w szafie, innym razem w piwnicy, bez swobody poruszania się. Nie mogłam żyć beztrosko, jak dziecko, w miejscach, gdzie mnie ukrywano.
U Orłowskich oddychałam inaczej, a przy pani Marcie odzyskiwałam utracone dzieciństwo. Dom miał dwa piętra, na górze mieszkała inna rodzina. Na parterze były trzy wejścia, w każdej części żył ktoś inny. To nie był rodzinny dom Orłowskich. Ich własność zajęli Niemcy. Dom był otwarty, zawsze pełen przyjezdnych. Ukrywano w nim także dwóch Żydów - Czeszera i Altberga. Obaj byli, zdaje się, prawnikami. Wtedy nawet o tym nie wiedziałam. Mieszkał tam też siostrzeniec Orłowskich, Jurek Dłużniewski, architekt. Pomagał w prowadzeniu domu. Nocowałam w kuchni, za szafą miałam łóżko. Cieszyłam się, że mam swój kąt, odzyskiwałam poczucie bezpieczeństwa Pani Halina była, mimo młodego wieku, wdową. Jej mąż Spiridowicz zginął we Francji, podczas wojny w 1942 r. Halina należała do konspiracji, do AK lub innej organizacji. Gdy weszli Rosjanie, to NKWD chciało aresztować Halinę, mieli na nią jakiś donos. Wdarli się w nocy, z reflektorem. Zbudzili wszystkich, wyszłam ze swojego kąta przestraszona, nie wiedziałam, czego chcą, kogo szukają. Dla mnie, w Milanówku, wojna się już skończyła, a tu znowu takie sytuacje! Ojciec Haliny oddał się w ręce NKWD, zamiast córki. Obie panie - Marta i Halina - zostały same. Było im bardzo ciężko, Halina chwytała się każdej pracy. Orłowski wrócił po kilku miesiącach. Był w bardzo złym stanie, osłabiony, chory. Nie ten sam człowiek.
Do Orłowskich przybyłam jesienią 1944 r. Przebywałam u nich do końca wojny, cały 1945 r., aż do połowy 1946. Było mi tam bardzo dobrze, jak nigdzie indziej przedtem. Przede wszystkim z powodu życzliwości i wręcz matczynej troski pań Orłowskich. Jednak mimo ich dobrej opieki ciężko zachorowałam na skutek osłabienia wojennymi udrękami i miesiącami tułaczki.
Na początku 1945 r. Marta przyprowadziła mnie do kościoła. Wiedziała, że jestem ochrzczona. Postanowiła, abym uczyła się katechizmu i przygotowała do I Komunii Świętej, także dlatego, żeby mnie osłonić, gdyż byłam wśród innych dzieci. Aby nie pytano, co to za dziecko, które nie chodzi do kościoła. Przyjmowałam z ufnością jej decyzje, bo czułam jej troskę i miłość. Wiosną przystąpiłam do I Komunii.
Marta Orłowska być może chciała, tak mi się wydaje, abym została u nich na zawsze, chciała zaadoptować mnie. Ale w tym czasie komitet żydowski szukał ocalałych dzieci. W różnych miejscach rozpytywano o ocalałe żydowskie sieroty. Panie Orłowskie postanowiły, że mnie odwiozą do komitetu żydowskiego na Pragę. Były wewnętrznie rozdarte, traktowały mnie jak dziecko i wnuczkę. Ale chciały być uczciwe.
Do komitetu przywiózł mnie pan Orłowski. Nie wiedziałam, co się dzieje. Strasznie bałam się losu żydowskiego, bo go przeżyłam w okrutny sposób. Nie chciałam do tego wrócić, nie chciałam być Żydówką. W ośrodku na Pradze zobaczyłam napisy po hebrajsku, których nie rozumiałam. W domu w Łochowie mówiliśmy przeważnie po polsku. Mieszkaliśmy wśród Polaków i byliśmy z nimi zżyci. Byłam przekonana, że przywieziono mnie do sierocińca polskiego. Więc skąd te napisy? Myślałam, że nie ma Żydów zupełnie, że nikt nie pozostał.
W komitecie żydowskim chcieli zapłacić Orłowskiemu za opiekę nade mną. Nic nie chciał przyjąć, mimo, że byli w bardzo trudnej sytuacji materialnej. Powiedział, że nie ratowali mnie i nie opiekowali się mną za pieniądze. Był bardzo zasmucony rozstaniem ze mną. Zostałam sama, znowu. Z Orłowskimi już nie miałam kontaktu. Przez wiele lat...
Każde dziecko, które trafiło do ośrodka, miało za sobą inną, tragiczną historię. Z warszawskiej Pragi zawieziono nas do Bytomia. Tam w ciężkim stanie trafiłam do szpitala. Myślano, że nie przeżyję. To był kolejny skutek wszystkich wojennych doświadczeń i udręk - w lesie, podczas tułaczki, bez jedzenia, spania, w strachu. Z trudem powróciłam do zdrowia. Z Bytomia przewieziono mnie do żydowskiego domu dziecka w Łodzi, przy ul. Narutowicza 18. Stamtąd wyjechaliśmy do Izraela, był koniec 1946 r.
Do Izraela przypłynęliśmy w 1947 r., nielegalnie. Anglicy nie chcieli wpuścić statku do portu w Hajfie, doszło do starć. Statek został zmuszony zawrócić. Zawinął na Cypr. Mieszkaliśmy w obozie internowania przez cały rok. W Izraelu znalazłam się dopiero w 1948 r.
Z Haliną Orłowską przez wiele lat nie miałam kontaktu, leżało mi to na sercu. Kontakt nawiązałam w ten sposób, że wysłałam do Milanówka paczkę z pomarańczami. Mieszkałam wtedy w kibucu, był 1950 r. Paczka dotarła, Orłowscy bardzo się ucieszyli tym, że żyję, że się odezwałam. Pani Marta napisała serdeczny list i prosiła, abym nie zapomniała języka polskiego. Potem dostałam drugi list, około 1956 r., wtedy już mieszkałam w Ramat Ganie koło Tel Awiwu. Potem, w 1967 r. napisałam do nich, że jest wojna, bombardowania, ostrzały, że jestem w schronie. Nasze kontakty urwały się ponownie na długie lata. Nie chciałam im zaszkodzić pisząc z Izraela, po tym, gdy komunistyczna Polska zerwała z Izraelem stosunki dyplomatyczne po „wojnie sześciodniowej”.
Mijały lata, ale wspomnienia z czasów wojny nie dawały mi spokoju. Cały czas serdecznie wspominałam tych, którzy mnie uratowali. To były przede wszystkim polskie kobiety, bardzo odważne i ofiarne. Zostałam ocalona przez polskie rodziny, polskie kobiety i matki. Czasami myślę, czy nie byłoby lepiej, gdybym pozostała w Polsce. Toczę walkę ze sobą - jak żyć z tą przeszłością i jak się zbudować od nowa. Minęło kilkadziesiąt lat i postanowiłam odnaleźć tych, którzy ocalili mi życie. Halina była z nich wszystkich najmłodsza. Myślałam, że może ona jeszcze żyje.
Gdy w 1995 r. polscy dyplomaci powrócili do Izraela, zadzwoniłam z prośbą, aby mi pomogli. Upłynęło już bardzo dużo czasu, nie wiedziałam, jak sobie poradzić. Pomogli mi odnaleźć Halinę, otrzymałam jej adres. Nie napisałam listu, nie telefonowałam, tylko postanowiłam wysłać paczkę - zbliżały się akurat święta Bożego Narodzenia. Uznałam, że najlepiej zrobić im taką właśnie niespodziankę. Przygotowałam dużą paczkę żywnościową. Zastanawiałam się, w jaki sposób Halina zorientuje się, że paczka jest ode mnie. Na paczce napisałam więc tylko imię: Krystyna. Pod tym imieniem znali mnie Orłowscy i wszyscy w Milanówku. Tak też wcześniej podpisywałam listy do Haliny: Krystyna Sabina.
Halina po otrzymaniu paczki od razu zorientowała się, kto jest nadawcą. W liście napisała, że zaczęła płakać ze wzruszenia i radości. Była najgłębiej poruszona. Od tego czasu - końca 1997 r. - nawiązałyśmy ze sobą bardzo bliski, serdeczny kontakt. Co tydzień, co dwa tygodnie, coś jej wysyłałam, telefonowałam co 2-3 tygodnie. Zawsze czekała na telefon.
Zwróciłam się do Instytutu Pamięci Narodowej Yad Vashem w Jerozolimie, aby przyznano Halinie medal „Sprawiedliwy wśród Narodów Świata”. Umotywowałam dlaczego, opisując jej udział i poświęcenie w ocaleniu mnie. Medal przyznano i Halina otrzymała go podczas uroczystości w ambasadzie Izraela w Warszawie.
Kontakt z Haliną pomógł mi podjąć decyzję o wyprawie do Polski. Wiedziałam bardzo mało o swojej rodzinie. Chciałam poznać jej przeszłość lepiej. Pamiętałam tylko, że mama miała na imię Frida i pochodziła z Rohmanów, oraz, że miałam trzech braci. Nic o dziadkach, krewnych. Postanowiłam, że pojadę sama, choć wielu znajomych mi to odradzało. Przede wszystkim jednak chciałam się spotkać z Haliną, to było dla mnie najważniejsze.
Halina wyjechała po mnie na lotnisko Okęcie. Starsza pani, 86 lat, rozmowna, bystra. Człowiek przyjazny innym. Halina nalegała, abym zatrzymała się u nich, w Milanówku. Nie odstępowała mnie na krok, służąc pomocą, jak wtedy przed 50 laty. Opiekowała się mną z troską i miłością. W Milanówku poznałam bliskich i przyjaciół pani Orłowskiej. Byłam w Warszawie, w miejscach ukrywania się. Pojechałam do Łochowa - miejsca tragedii rodzinnej. W Łęcznej znalazłam w archiwum rodzinne dokumenty.
Po wizycie w Polsce kontakt z panią Haliną jeszcze bardziej się zacieśnił. Aż do jej śmierci, w grudniu 2003 r. To była dla mnie głęboka strata. Utraciłam kogoś, kogo znałam najdłużej w swoim życiu. Komu zawdzięczałam życie, odzyskanie dzieciństwa, godności. Poprzez którą poznałam Boga, który mnie ocalił. W osobie pani Orłowskiej dostrzegałam też wszystkie polskie kobiety, jedną po drugiej, które miały udział w ocaleniu mnie, w moim życiu. Które potrafiły dostrzec, pomóc, zatroszczyć się, pokochać żydowską dziewczynkę. One wszystkie, anonimowe, są godne tytułu „Sprawiedliwej wśród Narodów Świata”.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2005-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Świadectwo Raymonda Nadera: naznaczony przez św. Szarbela

2024-05-10 13:22

[ TEMATY ]

Raymond Nader

Karol Porwich/Niedziela

Raymond Nader pokazuje ślad, który zostawił mu na ręce św. Szarbel

Raymond Nader pokazuje ślad, który zostawił mu na ręce św. Szarbel

W Duszpasterstwie Akademickim Emaus w Częstochowie miało miejsce niezwykłe wydarzenie. Raymond Nader, który przeżył niezwykłe doświadczenie mistyczne w pustelni, w której ostatnie lata spędził św. Szarbel, podzielił się swoim świadectwem.

Raymond Nader jest chrześcijaninem maronitą, ojcem trójki dzieci, który doświadczył widzeń św. Szarbela. Na początku spotkania Raymond Nader podzielił się historią swojego życia. – Przed rozpoczęciem studiów byłem żołnierzem, walczyłem na wojnie. Zdecydowałem o rozpoczęciu studiów, by tam zrozumieć istotę istnienia świata. Uzyskałem dyplom z inżynierii elektromechanicznej. Po studiach wyjechałem z Libanu do Wielkiej Brytanii, by tam specjalizować się w fizyce jądrowej – tak zaczął swoją opowieść Libańczyk.

CZYTAJ DALEJ

#PodcastUmajony (odcinek 11.): Popsuty termometr

2024-05-10 20:50

[ TEMATY ]

Ks. Tomasz Podlewski

#PodcastUmajony

Mat. prasowy

Co zrobić, jeśli nikt nie widzi we mnie dobra? Kto jest w stanie przywrócić mi wiarę w siebie? Jak działa Maryja na serce przygniecione złem? Zapraszamy na jedenasty odcinek „Podcastu umajonego”, w którym ks. Tomasz Podlewski opowiada o tym, że Matka Boża z każdego potrafi wykochać dobro.

ZOBACZ CAŁY #PODCASTUMAJONY

CZYTAJ DALEJ

Czerwińska Pani, módl się za nami...

2024-05-11 20:50

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

Karol Porwich/Niedziela

Wołajmy do Matki Bożej Czerwińskiej słowami modlitwy: Maryjo, Pani Czerwińska, otaczaj miłością wszystkie rodziny i bądź obecna w każdym polskim domu.

Rozważanie 12

CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję