Jedną z moich ulubionych scen biblijnych, do której często wracam, jest objawienie się Boga Eliaszowi na górze Horeb (1Krl 19, 9-14). Pan Bóg zwraca się tam do Proroka z pytaniem: „co ty tu robisz Eliaszu?”. Jednak w pytaniu tym nie chodzi bynajmniej jedynie o powód obecności Eliasza na górze; jest to raczej kwestia całej misji prorockiej. Co tu robisz - przecież miałeś być gdzie indziej; co ty tu robisz - czy nadal jesteś prorokiem, a może pragniesz zmiany swego posłannictwa; co robisz, a więc - kim właściwie jesteś. Pytanie to, skierowane przed wiekami do Proroka, zmusza nas do zadawania sobie podobnych pytań w naszym życiu. Co ja tu robię? Kim jestem? Nie tylko, jaki wykonuję zawód lub jaki jest mój stan cywilny, ale co tak naprawdę jest w mym życiu najważniejsze. Jakie wyznaję wartości? Jakim sprawom poświęcam najwięcej uwagi? Jest to w pewnym sensie pytanie o najgłębszy sens mojej egzystencji.
U progu nowego roku wielu z nas czyni jakieś postanowienia. Stary rok zamknął wraz z sobą jakiś etap naszego życia. Dokonujemy ocen tego, co już za nami, wyciągamy wnioski i snujemy plany na przyszłość. Warto przy takiej okazji zadać sobie owo pytanie - co ja tutaj robię, kim jestem, ku czemu zmierzam? To rzeczywiście sprawy o najbardziej podstawowym znaczeniu. Może więc warto się zastanowić, co myślę o sobie samym; jakie znaczenie mają dla mnie moi najbliżsi, jakie miejsce w hierarchii wartości zajmuje praca, którą się zajmuję; jaką wreszcie rolę odgrywa w tym wszystkim wiara i Pan Bóg?
Postać św. Jana Chrzciciela, która pojawiała się często w liturgii adwentowej, wraca znowu - choćby w zbliżającym się święcie Chrztu Pańskiego. Przychodzą mi na myśl słowa wypowiedziane na temat Jana przez Chrystusa. Gdy Jezus odprawia uczniów Chrzciciela z odpowiedzią dla ich mistrza, zwraca się równocześnie do świadków wydarzenia z pytaniem o to, co przyszli zobaczyć. Czy chcą zobaczyć trzcinę falującą na wietrze, czy może człowieka w miękkie szaty ubranego? Ale, jak zaraz sam dodaje, nie to jest prawdziwym ich pragnieniem. Bo trzcina kołysana wiatrem nie zasługuje na taką uwagę, a ludzie w kosztownych szatach przebywają raczej w pałacach królewskich, a nie na pustyni czy przy brodzie Jordanu. Wtedy daje świadectwo o tym, że Jan jest rzeczywiście prorokiem, największym spośród wszystkich proroków. Przytaczam to wydarzenie, bo wydaje mi się ono treściowo bardzo bliskie wspomnianej już scenie z góry Horeb. Różnica polega chyba jedynie na tym, że tam Bóg pytał proroka o to, jak widzi swe posłannictwo, tu zaś tłumy są pytane o opinię o człowieku uważanym za proroka. „Kogo przyszliście zobaczyć” - to jakby pytanie, za kogo tak naprawdę uważają Jana Chrzciciela i jaki był prawdziwy motyw ich przybycia. Pytanie to i nam zdaje się stawiać Jezus. Jeśli uważam się za człowieka wierzącego - co to właściwie dla mnie oznacza? Czego szukam w wierze? Czy Bóg jest tam najważniejszy? A może poszukuje jedynie siebie? Może pragnę jedynie nadzwyczajnych przeżyć? Może traktuję religię jako swoisty folklor? A może wcale się nad tym nie zastanawiam? Na ile świadome jest moje chrześcijaństwo?
Znowu w felietonie pojawiło się mnóstwo pytań. Ale może właśnie tak powinno być - może jest to okazja do głębszego zastanowienia się nad sobą; może to swoisty rachunek sumienia u początku nowego roku. Polecajmy cały ten rok Panu Bogu, wzywajmy orędownictwa Świętej Bożej Rodzicielki, prośmy też naszych świętych patronów o uproszenie nam jeszcze bardziej świadomego i ufnego zbliżenia się do Zbawiciela.
Życzę wszystkim Czytelnikom niezliczonych łask i wszelkiej pomyślności w nowym Roku Pańskim. Szczęść Boże.
Pomóż w rozwoju naszego portalu