Reklama

Bo ja jestem... biskupim kierowcą!

Niedziela przemyska 48/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

W 50-lecie pracy z Tadeuszem Błażko, kierowcą biskupim, rozmawia ks. Zbigniew Suchy

Ks. Zbigniew Suchy: - Panie Tadeuszu, proszę przyjąć serdeczne gratulacje z okazji jubileuszu. Jakie były początki Pana pracy?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Tadeusz Błażko: - Wcześniej w Kurii, jako kierowca bp. Bardy pracował mój brat Stanisław. Kiedy w roku 1954 ukończyłem służbę wojskową, w Kurii potrzebny był jeszcze jeden kierowca i brat zaproponował moją osobę, na co zgodził się Ksiądz Biskup. I tak to się zaczęło.

- Czy pamięta Pan swoją pierwszą drogę?

- Mój pierwszy wyjazd to był kurs do Stobiernej z bp. Tomaką, któremu zostałem przydzielony jako kierowca; z nim przejeździłem osiem lat.

- Jak Pan wspomina tę pierwszą trasę. Towarzyszył jej lęk?

- W pewnym sensie tak. Nie wiedziałem jak się zachowywać. Po drodze widziałem, jak ludzie na widok biskupiego auta klękali na drodze, co jeszcze bardziej mnie „paraliżowało”.

- Biskup Tomaka pozostał w pamięci, jako człowiek dobrego serca. Jak Pan to odczuł i jak Go Pan wspomina?

- Bardzo mile. Był dla mnie, młodego wówczas człowieka, jak dobry ojciec.

- Nieraz pokonywaliście wiele kilometrów. O czym rozmawiał z Panem Ksiądz Biskup?

Reklama

- Ogólnie o wszystkim. Niechętnie słuchał o jakichś brakach samochodowych, które mu ujawniałem w drodze. Zawsze uważał, że to dobre auto i jeszcze długo nam posłuży. Te osiem lat minęło szybko. Kiedy zachorował mój brat, zostałem przydzielony do bp. Bardy, z którym dotąd jeździł właśnie mój brat.

- To zupełnie inna osobowość, przy tym ordynariusz, trzeba się było chyba bardzo przestawić?

- Tak, różnili się bardzo. Bp Tomaka był bardzo rozmowny, nie znosił wprost milczenia, więc mówiliśmy o różnych rzeczach i sprawach. Bp Barda był raczej milczący i w czasie drogi czytał, modlił się, rozmów było niewiele.
Z bp. Bardą jeździłem do samej jego śmierci, tj. do roku 1965. Potem do czasu przyjścia bp. Tokarczuka, jeździłem z bp. Jakielem. Trochę powróciły czasy bp. Tomaki. Bp Jakiel był bardzo ciepły, interesował się moimi sprawami, także rodzinnymi. Z bp. Tokarczukiem jeździłem do roku 1993, kiedy zostałem przydzielony do pracy z obecnym Metropolitą.

- Czas pracy przy boku bp. Tokarczuka był bardzo długi i jednocześnie intensywny - wiele było zagrożeń. Bał się Pan?

- Obawy były, owszem. Zwłaszcza, kiedy pojawiały się informacje o różnych atakach SB. Ale nie było wyjścia. Myślę, że moje obawy, pewnie w mniejszym stopniu były udziałem Księdza Biskupa. Trudno było nie mieć obaw. Proszę sobie wyobrazić, że przez wszystkie te lata jeździły za nami dwa samochody, a przynajmniej jeden z nich.

- Czy kierowano do Pana bezpośrednio propozycje jakiejś współpracy, grożono Panu?

Reklama

- Straszono zabraniem prawa jazdy, a i owszem proponowano mi różne formy współpracy, zwłaszcza na początku. Moja odpowiedź była zawsze jedna: dwom Panom służyć nie można, a ja już wybrałem - służę Kościołowi i tak już będzie.

- Wiem, że w czasie trwania pracy z bp. Bardą założył Pan rodzinę. Były, jak sądzę, długie okresy Pana bycia poza domem. Jak to rozwiązywaliście jako młode małżeństwo, potem młodzi rodzice?

- Żona i teściowa zajmowały się wychowaniem dzieci. Na palcach jednej ręki można policzyć wolne w ciągu roku niedziele. Mieliśmy nawet plany zmiany pracy. Nie tyle z powodu mojej nieobecności, ale raczej z powodu zagrożenia. Szczególnie silne były te naciski przed przyjściem bp. Tokarczuka. Potem też, ale kiedyś bp Tokarczuk publicznie napiętnował naciski na rodziny kleryków i pracowników Kurii. Wtedy dali spokój. Te naciski dotykały także moją żonę, która była nauczycielką. W końcu jakoś wytrwaliśmy. Nie daliśmy się zastraszyć.

- Wydarzenie, które Pan zapamięta do końca życia?

Reklama

- Dokładnej daty nie pamiętam. Były to lata 70. Był listopad, lekki przymrozek. Wracaliśmy z kongregacji rejonowej od strony Sanoka. Było ciemno. W tym samym kierunku co ja jakiś mężczyzna jechał „komarem”. Kiedy zacząłem manewr wyprzedzania, kierowca motorowera nagle skręcił w prawo, wprost pod nasz samochód. Dobrze, że był lód. Przy hamowaniu obróciło nas dwukrotnie wokół własnej osi i w ten sposób uratowaliśmy życie owemu kierowcy. W samochodzie było cicho jak w kościele. Pierwszy odezwał się bp Błaszkiewicz żartując, że dobrze, że kierowca uciekł, bo pewnie by było z nim kiepsko. Rzeczywiście byłem mocno zdenerwowany.
Poza tym wydarzeniem nie było jakichś szczególnie dramatycznych zdarzeń. Owszem, zawsze zima napawała niepokojem, ale wtedy jeździło się wolniej, i modliliśmy się przed każdą drogą szczególnie gorąco. Polecam tę praktykę wszystkim kierowcom. Warto.

- Czego życzyć w uroczystym dniu Jubileuszu?

- Już nie jeżdżę zawodowo, więc chyba zdrowia i tego, co potrzeba każdemu, kiedy dożywa szczęśliwie moich lat. Dziękuję wszystkim proboszczom, którzy mnie gościli, przyjmowali na plebaniach. Modlę się czasem za tych, którzy już odeszli do Pana. Przez te pięćdziesiąt lat spotkałem pewnie około półtora tysiąca księży naszej diecezji i powiem, że zawsze traktowali mnie bardzo życzliwie. Dziękuję dziś Bogu, za to, że dał mi odczuć w ciągu tych lat, podczas których przejechałem pewnie dwa miliony kilometrów (!), swoją obecność i opiekę.

- W imieniu Czytelników chciałem podziękować za tę posługę, która wpisała się w życie diecezji i była znacząca dla biskupów, kapłanów i wiernych. Jak wówczas pan Tadeusz przywoził biskupa do parafii, tak teraz, nadal pracując w Kurii, „przywozi” każdego rana diecezję w postaci poczty do biskupa, a potem pomaga petentom znaleźć właściwe biuro, i przygotowuje dla kapłanów materiały wychodzące z Kurii. Jeszcze raz dziękujemy i życzymy zdrowia, umawiając się na spotkanie w 60. rocznicę kurialnej pracy. „Sto lat” nasz kochany Błażko, jak pieszczotliwie nazywali i nazywają Pana starsi księża. Bóg zapłać za rozmowę.

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rozważania na niedzielę: Kultura szybkich spełnień

2025-01-17 07:40

[ TEMATY ]

rozważania

ks. Marek Studenski

Mat.prasowy

Ktoś nazwał tę kulturę konsumpcyjną z zachodu kulturą natychmiastowych spełnień. Popatrzmy jak trudy życia mogą stać się punktem wyjścia do duchowego wzrostu?

Przypomnę historię Róży Kozakowskiej, polskiej sportsmenki paraolimpijskiej. Jej życie pełne było trudności i bólu, od trudnego dzieciństwa po ciężką chorobę. Jednak to właśnie te braki i przeciwności stały się fundamentem jej sukcesu i głębokiej wiary. Wspierana przez wiarę, Róża Kozakowska nie tylko osiągnęła sukcesy sportowe, ale także dała świadectwo, że w trudnych chwilach można odnaleźć siłę w Bogu. Jej historia przypomina, że prawdziwe bogactwo tkwi w sile ducha.
CZYTAJ DALEJ

Uczyńcie wszystko, cokolwiek wam powie

2025-01-14 14:06

Niedziela Ogólnopolska 3/2025, str. 24

[ TEMATY ]

homilia

Waldemar Chrostowski

źródło: pixabay.com

Fragment Ewangelii według św. Jana o weselu w Kanie Galilejskiej jest przywoływany tak często i znany tak bardzo, że na drugi plan schodzi jego głębokie przesłanie i znaczenie tego wydarzenia dla życia chrześcijańskiego. A ważny jest w nim każdy szczegół, który wskazuje na doniosłość pierwszego „znaku” Jezusa.

Wzmianka o tym, że „była tam Matka Jezusa”, sugeruje, iż to wydarzenie odbywało się w obrębie szeroko pojętej rodziny. Kanę od Nazaretu dzieli zaledwie 5 km i bardzo prawdopodobne, że Maryja została poproszona o pomoc w zorganizowaniu przyjęcia weselnego. „Zaproszono na to wesele także Jezusa i Jego uczniów” – dodaje Ewangelista. Obecność Jezusa jest najzupełniej zrozumiała, ale skoro rozpoczął On już swoją działalność, to nie wypadało nie zaprosić również Jego uczniów. W tych warunkach stało się to, czego można się było spodziewać i co skutkowało słowami Maryi skierowanymi do Jezusa: „Nie mają wina”. Nieoczekiwana obecność uczniów sprawiła bardzo niezręczną sytuację rodzinie nowożeńców.
CZYTAJ DALEJ

O jedną lekcję religii za mało. O jeden most MEN za daleko

2025-01-19 19:06

[ TEMATY ]

religia

religia w szkołach

Andrzej Sosnowski

Red.

Andrzej Sosnowski

Andrzej Sosnowski

Lekcja religii w polskich szkołach to temat, który wzbudza emocje, wywołuje kontrowersje, a teraz, po zmianach zaproponowanych przez Ministerstwo Edukacji Narodowej, zyskuje nowe oblicze. Zmniejszenie liczby godzin religii do jednej lekcji tygodniowo budzi pytania o przyszłość nauki religii w polskim systemie oświaty. Czy to już początek końca obecnej formy katechezy? Czy Kościół mógł temu zapobiec? A może to my wszyscy ponosimy odpowiedzialność za to, co dzieje się z katechezą w naszych szkołach? Może wszystko zależy od nas samych? Rodziców, katechetów, wiernych...

Od września 2025 roku w polskich szkołach uczniowie będą uczestniczyć tylko w jednej lekcji religii tygodniowo, a nie jak dotąd w dwóch. Tak brzmi jedno z kluczowych postanowień nowego rozporządzenia, które podpisała minister edukacji narodowej, Barbara Nowacka. Zmiana ta jest częścią nowelizacji rozporządzenia dotyczącego organizacji nauki religii w szkołach, której celem jest – jak podkreśla MEN – „ujednolicenie tygodniowego wymiaru godzin nauki religii i etyki”. Na papierze brzmi to jak krok ku porządkowi, jednak w praktyce ma to swoje negatywne konsekwencje, które rodzą poważne pytania.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję