Reklama

Wykłady otwarte w Seminarium

Człowiek człowiekowi - bliźnim czy wilkiem?

6 października br. w auli Wyższego Seminarium Duchownego w Toruniu rozpoczęła się kolejna, dziewiąta już edycja wykładów otwartych. Obecny cykl, zatytułowany „W szkole miłosierdzia Bożego. Uczynki miłosierdzia co do ciała” stanowi dopełnienie serii wykładów wygłoszonych przed dwoma laty, które były poświęcone uczynkom miłosierdzia co do duszy.
Pierwszy tegoroczny wykład wygłosił ks. dr hab. Mirosław Mróz, prodziekan Wydziału Teologicznego UMK.

Niedziela toruńska 47/2004

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

- Od 15 lat żyjemy w nowych realiach - zauważył ks. dr hab. Mirosław Mróz. - Przedtem dzieliliśmy mniej więcej po równo biedę; dziś - rosną fortuny nielicznych, miliony żyją poniżej minimum socjalnego. Dramatycznie wzrosło rozwarstwienie majątkowe społeczeństwa. Drugi człowiek nie jest postrzegany jako bliźni, lecz konkurent do miejsca pracy, awansu, studiów, zysku.
Prelegent za punkt wyjścia w swoich rozważaniach obrał przypowieść o miłosiernym Samarytaninie (zob. Łk 10, 30-37). Przypowieść ta nie mówi nic o organizowaniu wielkich akcji charytatywnych, o strukturach instytucjonalnych miłosierdzia, lecz stara się odpowiedzieć na podstawowe pytanie: jak stać się bliźnim? Co sprawia, że dwie osoby spotykają się jako bliźni?
Kapłan żydowski i lewita z przypowieści byli za bardzo uzależnieni od swych ról społecznych. Role te zobowiązywały ich do zachowania rytualnej czystości, a przez dotknięcie leżącego na skraju drogi człowieka, o którym nie wiedzieli nawet, czy jeszcze żyje, mogli ją stracić. Co godne podkreślenia, Samarytanin, jako odstępca oddający cześć Bogu poza świątynią jerozolimską, był przez kapłana i lewitę, jako ortodoksyjnych Żydów, pogardzany i znienawidzony, a jednak tylko on - przedstawiciel takiego nikczemnego narodu, jako jedyny w opowiedzianej przez Jezusa historii zareagował jak przyzwoity człowiek... Był wolny od społecznych uzależnień, na widok rannego nieszczęśnika nie musiał „wyjść z roli”, troszczyć się, jak jego czyn osądzą inni. Mógł sobie pozwolić nawet na dotknięcie trupa.
Jezus w osobie owego Samarytanina określił, jaki powinien być chrześcijanin: ostatni w pogoni za godnościami, pierwszy w posłudze, gotowy zmienić swoje plany, ponieść koszty materialne, gotowy stawić czoła niezrozumieniu, obmowie - a wszystko to ze względu na drugiego człowieka, który jest w potrzebie.
Czy w czasach brutalnej konkurencji, drapieżnej walki „o swoje”, „bliźni” to kategoria na wymarciu? Stajemy w obliczu dwóch wizji odrzucających postrzeganie drugiego człowieka jako bliźniego. Jedna sytuuje miłosierdzie na poziomie filantropii, która polega na tym, że z „wyżyn” swej zamożności schodzimy na chwilę „na niziny”, udzielamy biednym cząstki tego, co posiadamy, a następnie, uważając, by sobie nie zabrudzić rąk, czym prędzej wycofujemy się do swojego wygodnego, uporządkowanego życia. Druga, o zabarwieniu liberalnym, wychodzi z założenia, że każdy jest kowalem własnego losu. „Jesteś biedny? - Widocznie sam w jakiś sposób doprowadziłeś się do tego stanu. Nie byłeś wystarczająco przebojowy, pracowity, sprytny” - wydają się mówić wyznawcy tej teorii. Jako środek zaradczy, pozwalający wyeliminować zbyt drastyczne przejawy biedy, proponują sterowany odgórnie sprawiedliwy podział dóbr, natomiast alergicznie wręcz reagują na słowa „bliźni” i „miłosierdzie”.
Chrześcijan, którego obowiązuje Jezusowa wizja świata i stosunków międzyludzkich, nie może przyjąć żadnego z powyższych rozwiązań. Jak zatem realizować w naszym życiu autentyczną naukę o miłości bliźniego?
Odpowiadając na to pytanie, ks. Mróz odwołał się do swojego ulubionego autora, św. Tomasza z Akwinu. Miłosierdzie w ujęciu Akwinaty to współczucie powstające w naszym sercu na skutek cudzego nieszczęścia, ból duchowy z powodu cierpienia drugiego człowieka. Miłosierdzie to jednak coś o wiele większego niż samo uczuciowe poruszenie: to cnota, czyli sprawność, która, kierowana rozumem, prowadzi od pobudzenia uczuciowego poprzez rozeznanie do czynu. Okazując miłosierdzie, mamy kierować się rozumem, a nie iść na ślepo za pierwszym porywem serca ogarniętego litością. Wytrąceni z błogostanu na widok cudzej niedoli, winniśmy rozumem najpierw rozeznać sytuację, okoliczność i dostępne środki działania, a dopiero później przejść do czynu. Uczucie litości budzi się w nas stosunkowo łatwo, ale ma to do siebie, że jest nietrwałe. Trzeba, abyśmy świadomą pracą rozumu „wychowywali” ową budzącą się spontanicznie, ale zarazem chimeryczną litość i przekształcali ją w wytrwały, systematyczny, owocny czyn miłosierdzia.
„Bądźcie miłosierni, jak Ojciec wasz jest miłosierny” (Łk 6, 36). Aby posiąść cnotę miłosierdzia, trzeba pamiętać, iż jest ona owocem najwyższej cnoty - miłości. Do obu nie sposób dojść o własnych siłach - potrzeba, abyśmy czerpali je z Boga miłującego i miłosiernego, w którym są one tożsame. Aby to umożliwić, Bóg z własnej, nieprzymuszonej woli przekracza bezdenną otchłań między sobą a nami, umożliwia przystęp do siebie, ofiarowuje nam łaskę wiary. Od tego, jak dojrzała, głęboka jest ta wiara, zależy, czy człowiek będzie zdolny do autentycznej miłości bliźniego.
Św. Tomasz wyróżnia trzy stopnie wiary. 1. Człowiek wierzy, że Bóg jest. O takim człowieku nie da się powiedzieć, że jest człowiekiem wierzącym - on co najwyżej przenikliwością swego intelektu przyjmuje światopogląd katolicki. Przed takim na wskroś intelektualnym pojmowaniem wiary przestrzega św. Jakub: „Wierzysz, że jest jeden Bóg? Słusznie czynisz - lecz także i złe duchy wierzą i drżą” (Jk 2, 19). 2. Człowiek wierzy Bogu. Przyjmuje Objawienie, ale „przycina” je na miarę swych potrzeb, słabości, upodobań. To człowiek, który przyjmuje większość przykazań, niektóre jednak odrzuca, bo go „uwierają”, są „niedzisiejsze”, nie liczą się z wymogami „nowoczesności”. Zasadniczo zgadza się z tym, czego oczekuje od niego Bóg, ale w pewnych obszarach „wie lepiej”. 3. Człowiek, który wierzy w Boga. Zdaje on sobie sprawę z własnej nędzy i ogromu Bożego miłosierdzia, stara się przylgnąć do Boga całą swoją osobowością. Wierzy, że może wygrać swoje życie, nadać mu sens w czynie, który będzie odwzorowaniem czynu samego Boga, a polega na dawaniu siebie. Wierzy w Boga, czyli wie, że nie osiągnie szczęścia, jeśli nie będzie dawał siebie innym w czynach miłości.
Bóg zaprasza nas do współpracy w dokończeniu dzieła miłosierdzia. Pochylając się nad bliźnim, nie mamy zwracać uwagi na jego zewnętrzne, nieraz odpychające przymioty, lecz patrzeć nań oczami Boga. W ten sposób możemy mu pokazać, że i on może się wyrwać z zaklętego kręgu użalania się nad sobą, kontemplowania własnego cierpienia.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2004-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Nowenna do Ducha Świętego

[ TEMATY ]

nowenna

Pio Si/Fotolia.com

Jak co roku w oczekiwaniu na Niedzielę Zesłania Ducha Świętego Kościół katolicki będzie odprawiał nowennę do Ducha Świętego i tym samym trwał we wspólnej modlitwie, podobnie jak apostołowie, którzy modlili się jednomyślnie po wniebowstąpieniu Pana Jezusa czekając w Jerozolimie na zapowiedziane przez Niego zesłanie Ducha Świętego.

Ponieważ nowenna do Ducha Świętego przypada w maju i czerwcu, dlatego łączy się ją z nabożeństwami majowymi czy też czerwcowymi w następujący sposób:

CZYTAJ DALEJ

Litania nie tylko na maj

Niedziela Ogólnopolska 19/2021, str. 14-15

[ TEMATY ]

litania

Karol Porwich/Niedziela

Jak powstały i skąd pochodzą wezwania Litanii Loretańskiej? Niektóre z nich wydają się bardzo tajemnicze: „Wieżo z kości słoniowej”, „Arko przymierza”, „Gwiazdo zaranna”…

Za nami już pierwsze dni maja – miesiąca poświęconego w szczególny sposób Dziewicy Maryi. To czas maryjnych nabożeństw, podczas których nie tylko w świątyniach, ale i przy kapliczkach lub przydrożnych figurach rozbrzmiewa Litania do Najświętszej Maryi Panny, popularnie nazywana Litanią Loretańską. Wielu z nas, także czytelników Niedzieli, pyta: jak powstały wezwania tej litanii? Jaka jest jej historia i co kryje się w niekiedy tajemniczo brzmiących określeniach, takich jak: „Domie złoty” czy „Wieżo z kości słoniowej”?

CZYTAJ DALEJ

Filipiny odwdzięczają się misjonarzom licznymi powołaniami

2024-05-14 18:22

[ TEMATY ]

powołanie

Filipiny

Karol Porwich/Niedziela

W wyspiarskim kraju, jakim są Filipiny liczba pallotyńskich powołań rośnie z roku na rok. O swojej misji opowiadał w Polsce ks. Bineet Kerketta, misjonarz z Indii, rektor pallotyńskiego seminarium na Filipinach.

Księża pallotyni założyli misję na Filipinach w 2010 r., w Bacolod, na północno-zachodnim wybrzeży wyspy Negros. Chociaż Filipiny to kraj chrześcijański (aż 86 proc. ludności to katolicy), Kościół tam wymaga nadal wsparcia. Powodem jest ogromne rozwarstwienie społeczeństwa i przepaść, jaka dzieli biednych i bogatych. Najbogatsi mają w posiadaniu ogromne plantacje trzciny cukrowej i ryżu, a nawet całe wyspy. Najubożsi z trudem mogą się wyżywić. Nawet kościoły mają osobne. Większość działań w parafii prowadzą świeccy i postępują zgodnie ze swoją mentalnością, tradycją i kulturą. Dlatego wciąż ewangelizacja jest potrzebna.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję