Uśmiechnięte twarze dzieci z zaciekawieniem wpatrują się w mój aparat fotograficzny. Ci, co zadziorniejsi, buńczucznie chowają głowy pod stół i na całą salę wołają, że nie chcą mieć robionych żadnych zdjęć. Tak wyglądało oswajanie się dzieci z tzw. wielkim światem, który według nich reprezentowałam. Okazją ku temu było zorganizowane na katedralnej plebanii w Gorzowie Wlkp. 21 kwietnia przez Katolickie Stowarzyszenie Młodzieży i Stowarzyszenie Rodzin Katolickich śniadanie wielkanocne dla dzieci z parafialnych świetlic socjoterapeutycznych.
Kłopoty do pokonania
Reklama
Śniadanie zaplanowano prawie miesiąc wcześniej - pod koniec
marca. Wówczas to odbyła się zbiórka pieniędzy i żywności pod czterema
hipermarketami w Gorzowie Wlkp. Nie mogłaby się ona odbyć, gdyby
nie zgody dyrektorów Intermarche, Taaku, Arsenału i Manhattanu. 40
osób z dwóch oddziałów KSM-u: przy parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej
Maryi Panny i parafii pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa stało cały
dzień na wyznaczonych stanowiskach. Była to już trzecia taka akcja
zbiórki pieniędzy, choć niestety w porównaniu z akcją sprzed Bożego
Narodzenia zebrano ich o połowę mniej. Oczywiście nie przeszkodziło
to organizatorom w zorganizowaniu śniadania wielkanocnego dla dzieci.
Pomogli stali sponsorzy - właściciele cukierni i sklepów. Koordynator
zbiórki - Zbigniew Guszpit uważa, że taka akcja, organizowana raz
na kilka miesięcy, to jednak za mało w porównaniu do potrzeb ubogich
dzieci. - Potrzebujemy bezustannie darów, przede wszystkim żywności
dla świetlicy - mówił Z. Guszpit.
Chcąc, aby święta dzieci spędziły we własnych domach
z rodzicami, uroczyste śniadanie zaplanowano na 21 kwietnia - na
sobotę w oktawie Zmartwychwstania Pańskiego. Znów pokrzyżowano plany
organizatorów. Zabawę przewidziano na całe sobotnie przedpołudnie,
a tu okazało się, że większość szkół, do których dzieci uczęszczają,
akurat w tym dniu odrabia jeden z majowych dni długiego weekendu.
Plany zmodyfikowano i śniadanie przerodziło się w obiadopodwieczorek.
Grunt to spokój
Od samego południa w Sali Papieskiej na katedralnej plebanii
trwały pieczołowite przygotowania. Panie ze Stowarzyszenia Rodzin
Katolickich nakrywały do stołu, chłopcy z KSM-u nosili skrzynie wypełnione
bananami, jabłkami, sernikami, makowcami i innymi przeróżnymi smakołykami.
Trzeba było przygotować jak najwięcej miejsc, bo nigdy nie wiadomo,
ile dzieci przyjdzie, a informacje o ciekawych imprezach zwykle roznoszą
się lotem błyskawicy i cała ferajna dzieci zjawia się w niespotykanym
na co dzień komplecie. Zwłaszcza, że tym razem na śniadanie zaproszone
zostały dzieci z obu świetlic działających na terenie parafii pw.
Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny: przy ul. Obotryckiej i ul.
Łużyckiej.
Już na godzinę przed wielkanocną biesiadą przed drzwiami
plebanii katedralnej gromadzi się grupa dzieci. Jak zwykle mają setki
pytań: czy mogą już wejść?, a dlaczego nie?, gdzie mogą zostawić
rower?, czy świetlica jest otwarta?, a czy będzie pani X? Pełniący
chwilowo rolę odźwiernego Zbyszek spokojnie udziela odpowiedzi i
ze stoickim spokojem tłumaczy, że nie może wpuścić ich wcześniej,
gdyż jeszcze nie wszystko jest przygotowane.
Być dla dzieci
Świetlice działają codziennie od 15.00 do 17.00. Przewija się
przez nie nawet do 60 dzieci. Codziennie jest ten sam plan. Najpierw
jest czas na naukę. Wolontariusze pomagają w odrabianiu lekcji, w
nauce czytania, z którą zadziwiająco dużo dzieci ma kłopoty. Potem
jest czas na zabawę. Tegorocznej zimy dominowały szachy i warcaby.
Nie brakuje też gitary, wspólnych śpiewów i pląsów. Przy ładnej pogodzie
można pójść na boisko i dać wybiegać się, zwłaszcza tym, których
roznosi energia i nudzi zbyt długie siedzenie przy świetlicowym stoliku.
Na koniec z policyjnej stołówki przynoszona jest dla dzieci gorąca
zupa. Ze świetlicy bowiem nikt nie może wyjść głodny. Posiłek zawsze
poprzedzony jest modlitwą, a w Wielkim Poście dzieci uczestniczyły
w piątki w parafialnej Drodze Krzyżowej.
Zatroskanie o dzieci widać także podczas śniadania wielkanocnego,
choć trudno ogarnąć tak zróżnicowaną grupę. Do świetlic socjoterapeutycznych
zazwyczaj uczęszczają tzw. dzieci z problemami, z rodzin patologicznych,
z zaburzeniami emocjonalnymi. To widać. Grupa pięciu chłopców, która
usiadła razem, wiedzie prym przy stole. Widać, że "w kaszę nie dadzą
sobie dmuchać". Zadziornie zaczepiają nieustannie kręcącego się po
sali wikariusza ks. Wojtka Miłka. Przy końcu tego samego stołu siedzą
młodsze dzieci, są ciche i spokojne, grzecznie wsuwają jajko z majonezem
i szynką. Zachowują się trochę tak, jakby przepraszały za to, że
żyją. Trudno się z nimi rozmawia, choć rozjaśniają im się twarze,
gdy podchodzi do nich ks. Wojtek, czy Krzysiek, prezes parafialnego
KSM-u.
Biesiadowanie przy jednym stole często urozmaica wspólny
śpiew, a na zakończenie każde z dzieci dostało małego "zajączka"
w postaci czekolady i owoców. Nagrodą za trud przygotowania, prowadzenia
śpiewów i zabaw były uśmiechy zadowolonych podopiecznych wypływające
z głębi dziecięcych serc. Znalazły one miejsce, gdzie są akceptowane,
kochane, gdzie ktoś się o nie troszczy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu