Rozmowa z Pawłem Baryłą - muzykiem, pianistą, dyrygentem związanym ze środowiskiem włoskim
Ks. Paweł Bejger: - Jak to się stało, że został Pan tak wspaniałym i znanym muzykiem?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Paweł Baryła: - To czy wspaniałym, trzeba zostawić do oceny słuchaczom. Fakt jest taki, że kocham muzykę i chcę, aby ona zawsze była blisko mnie. Jak do tej pory to mi się udaje.
- Jakie były początki Pańskiej kariery?
- Mój ojciec był również zapalonym muzykiem. Od niego przejąłem to zamiłowanie. Studia pianistyczne ukończyłem w Gdańskiej Akademii Muzycznej, kontynuowałem w warszawskiej uczelni w klasie prof. Jana Ekiera. Odbyłem też kurs mistrzowski pod kierunkiem Susanne Roche z Paryża.
- Liczni dyrygenci, w tym wspaniały mistrz batuty Giora Bernstein z Colorado, podkreślali, że ma Pan wyjątkową umiejętność współgrania z orkiestrą. Czy łatwo to przychodzi?
- Na pewno wymaga to ogromnej pracy i skupienia. Przyznaję, że jest to trudne, ale kiedy opanuje się tę umiejętność, człowiek ma wielką radość. Grać solówki na pewno jest o wiele łatwiej, aniżeli wykonać jakiś utwór razem z orkiestrą, która liczy kilkadziesiąt osób.
- Czy jest taka filharmonia w Polsce, gdzie Pan nie występował?
Reklama
- Będę nieskromny, występowałem we wszystkich polskich filharmoniach.
- Każdy artysta ma takie osiągnięcia, którymi się szczyci. W pańskiej karierze to...?
- Jestem jedynym w kraju wykonawcą Concertu in misolidio Ottorina Respighiego. To jest mój sukces, moja duma.
- Pianino to jedna pasja Pańskiego życia, drugą jest zamiłowanie do sztuki operowej?
- Opera fascynuje mnie od dzieciństwa. Powoli, ale systematycznie zdobywałem na jej temat wiedzę. Później pomogły mi w tym studia partytur, kolekcjonowanie nagrań, współpraca z solistami operowymi. Lubiłem słuchać, jak ci opowiadali o zamiłowaniu do sztuki operowej. Od 1992 r. rozpocząłem działalność dyrygencką, prowadząc Chór Kameralny Muzyki Rosyjskiej. Daliśmy razem ponad 100 koncertów w całej Europie. Wszędzie przyjmowano nas z wielkim entuzjazmem.
- Przez 6 lat, w latach 1995-2001 związany był Pan z Operą Bałtycką. Jak układała się współpraca?
- W Operze Bałtyckiej pełniłem funkcję dyrygenta-asystenta. Uzupełniałem tu swoje umiejętności pod kierunkiem artysty Karola Stryi. Mimo braku czasu pracowałem nad przygotowaniem światowego repertuaru operowego i operetkowego.
- Co się znalazło w Pana artystycznym dorobku?
- Między innymi: Cyganeria, Tosca, Turandot, Traviata, Rigoletto, Carmen, Nabucco.
Reklama
- A propos „Nabucco”. Mogliśmy tę operę obejrzeć w łomżyńskiej katedrze podczas Muzycznych Dni Drozdowo-Łomża. Jak Pan ocenia to wydarzenie?
- Wspaniale. Przyglądałem się wykonawcom i byłem zachwycony ich artyzmem. A powiedzmy sobie szczerze, że Nabucco nie jest łatwą operą. Najbardziej jednak zafascynował mnie fakt zaangażowania ludzi w dzieło. Proszę bardzo, mała Łomża, a potrafi zrobić coś tak wspaniałego.
- Podczas pobytu w Łomży spotkał się Pan z biskupem Stanisławem. Z kuluarów wiem, że szykuje się jakaś zakrojona na szeroką skalę współpraca. Możemy coś więcej dowiedzieć się o owej współpracy?
- Na razie to tajemnica.
- Panie Pawle, patrzę na Pana, rozmawiam i mam takie wrażenie, że jest Pan człowiekiem z wielkim poczuciem humoru?
- Ależ oczywiście. Dzisiaj nie wyobrażam sobie codzienności bez humoru. Chyba nie wytrzymałbym swojej codzienności, gdyby nie uśmiech. I Księdzu też tego życzę.
- Lubi Pan katedralne organy?
- Lubię, bo są wspaniałe, można sobie pozwolić na trochę muzycznego szaleństwa.
- Ile czasu spędza Pan każdego dnia przy fortepianie?
- Tyle, ile trzeba, tzn. coraz mniej, bo czasu brakuje.
- Wiem, że nie lubi Pan udzielać wywiadów, a jednak zgodził się Pan z nami porozmawiać, za co dziękuję i życzę wielu jeszcze sukcesów i potrzebnego zdrowia.
- Dziękuję za rozmowę.