Wyskoczyło wspomnienie żywe z pudełka czasu. Jakby wczoraj na lotnisku. Wielkie toruńskie tłumy ludzi, co chciały zobaczyć papieża. Tak, czasem wystarczyło tylko go zobaczyć.
Atmosfera radosna, natrętne muszki pokonane. Nic nie przeszkadza się modlić. Rodzina w komplecie, choć każdy osobno. Nabożeństwo czerwcowe i Frelichowski, błogosławiony nosiciel pokoju. Tam go poznałam – mojego ukochanego błogosławionego kapłana. Wtedy nie on mnie interesował, ale papież Jan Paweł II.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nad całym miastem unosił się duch spotkania. Wszyscy chcieli, nawet ci, co nie chcieli. Córka wyruszyła na spotkanie z okrzykiem „Habemus Papam”, gdy przy furtce minął nas radiowóz policyjny. Pomachali jej. Potem tłum gęstniał. Nic nie widać. Telebimy daleko. Dociera głos.
Taki pełen oddech. Wspólnota ludzka. Wtedy wszyscy chcieliśmy tam być z nim. Ze świętym człowiekiem. A w darach relikwie.
Nie przeczuwałam nawet, że to się dla mnie aż tak skończy. Drzewo Życia z parafii św. Jakuba wplecione w pierwszy zarys murów świątyni, która powstanie na planie lotniskowego ołtarza. I ten mój harcerz kochany i wspólnota parafialna kościoła pod jego wezwaniem. Co za czas.
Podeszłam pod ołtarz dopiero, gdy wszyscy się rozchodzili. Nie czynili tego w pośpiechu. Rozmarzonym okiem odprowadzali Papieża mijającego sektory. Przemieszczali się za nim. Ja też.
Reklama
Stan nieba: mgnienie wieczności w zwróceniu oczu w moją stronę gdy nielotna i niezdarna wyskoczyłam nagle ponad tłum i oko moje spotkało ten święty wzrok.
Już nigdy nie spotkałam się z Ojcem Świętym bliżej. Chyba że we śnie, bo wtedy zaszedł na naszą ulicę i zaprosiłam go do domu. I przyszedł! Pokazywałam mu moje niezdarne wiersze. Cieszył się, jak ktoś bliski, że piszę. Mówił, że on też trochę pisze. Nie wiem, jak znikł. Rozpłynął się w powietrzu.
A z lotniska wracaliśmy na piechotę. Szczęśliwi. Wypełnieni radością spotkania.