Jadąc po Kennedy Expressway (I-94 i I-90) w kierunku Downtown, mało kto zwraca uwagę na widoczne po prawej stronie potężne kościoły, które niczym paciorki różańca usadowiły się wzdłuż
tej głównej chicagowskiej arterii. Najpierw minąwszy Fulerton pojawia się kościół św. Jadwigi, następnie wyłania się biała kopuła kościoła Matki Bożej Anielskiej, a zaraz potem dwie wieże (jedna
wyszczerbiona) św. Stanisława Kostki, z chyba najniebezpieczniejszą na świecie plebanią, bo budynek stoi niemal na autostradzie. Za Division mijamy świątynię misji Świętej Trójcy,
a w oddali widać jeszcze dwie wieże nieczynnego od ponad dziesięciu lat kościoła św. Bonifacego, z którym nie wiadomo co zrobić. Po lewej stronie autostrady, trochę w oddali
usadowił się św. Jan Kanty. Gdyby nie budynki, zobaczylibyśmy wkrótce również i św. Młodzianków. Niemal wszystkie te kościoły powstały sto lub więcej lat temu ogromnym wysiłkiem Polaków, ubogich
emigrantów.
W kościołach tych i ulicach wokół nich zaklęte są niezwykłe historie - historie poszczególnych ludzi: biedaków, robotników, rzemieślników, kupców, handlarzy, sklepikarzy, przedsiębiorców
i inteligencji, a także historie organizacji polonijnych i samego Kościoła. Kiedyś Polaków mieszkało tu od 60 do 90 procent, teraz zaledwie garstka. Starsi poumierali
a młodsi przenieśli się gdzie indziej. Z kolei nowi emiganci nie znaleźli ani jednego powodu, by tu się osiedlać. Wielu z nich przejeżdza dzisiaj obok z szybkością
60 mil na godzinę nie mając nawet czasu spojrzeć w prawo. Nie podejrzewają, jak prężnym i bogatym życiem tętniły kiedyś te dzielnice. Może jedynie korki, tak częste w tym
miejscu, zmuszą kogoś do zadania sobie pytania - co to jest?
Ale kto ma dać odpowiedź? W szkołach sobotnich nikt chyba tego nie wyjaśnia. W kościołach też się o tym nie mówi. Kamienie zaś same wołać nie będą, nie opowiedzą o polskim
żywiole, który tu zamieszkiwał. Chociaż jednak... Może, gdy przyłoży się ucho do ścian owych świątyń, zabrzmią gdzieś dzwonki na procesję, usłyszy się muzykę organów, terkotanie kół, stukot końskich kopyt,
a potem i szczęk żelaznych tramwajów. Może i wielkie dzwony będą dzwonić, choć pewnie nie bardzo będzie wiadomo, w którym kościele. Gdy zaś spokojnie weźmie
się oddech wewnątrz świątyni, to może i doleci do nas zapach prawdziwego złotego kadzidła, którego już w kościołach nie znajdziemy.
Za wyjątkiem Świętej Trójcy, parafie, jak i całe dzielnice, zatraciły niemal całkowicie swój polski charakter i dawną energię. W najstarszej polskiej parafii w Chicago
pw. św. Stanisława (powstałej w 1867 r.) odprawiana jest obecnie jedna zaledwie Msza św. po polsku, a sekretarka biegle mówi po angielsku i... hiszpańsku. A swego
czasu parafia ta liczyła 40 tys. wiernych, a w szkole ponad 60 sióstr uczyło 2500 dzieci! Podobnie jest gdzie indziej. U św. Jana Kantego nikt nie odprawia po polsku. Ale kościoły
się zachowały. Stoją. I nadal można dojrzeć ich tajemnicze piękno. Zachowały się też zapisy historyczne, dokumenty. A i dawne polskie dzielnice stają się coraz piękniejsze.
Trzeba o tym bogactwie nie tylko pamiętać, cenić je, ale i pokazać. Może wówczas rodzice jadący do śródmieścia usłyszą: "Tato, zobacz, ten na prawo to kościół Matki Boskiej Anielskiej,
a tam - św. Stanisława Kostki".
Pomóż w rozwoju naszego portalu