Sejm przegłosował ustawę o refundacji sztucznego zapłodnienia. Niestety, nie uwzględniono wielu kluczowych poprawek, które mogłyby wyeliminować główne zagrożenia etyczne.
Spora część konsumpcjonistycznego świata, a także coraz więcej osób w Polsce nie wyobraża sobie życia bez antykoncepcji, in vitro, a także aborcji. Co pewien czas rzuca się więc polityczny pomysł o refundacji środków antykoncepcyjnych, dostępie do „bezpiecznej aborcji”, a innym razem zgłasza się projekty refundacji in vitro. Jeśli posługujemy się taką logiką, płodność i bezpłodność należy uznać za chorobę w zależności od życiowych zachcianek danej osoby. – Płodność nazbyt często jest wartością tylko o tyle, o ile dana para chce potomstwa, bo w innej sytuacji jest uciążliwością, którą najlepiej jest zablokować antykoncepcją, by móc cieszyć się własnym życiem – twierdzi ks. prof. Piotr Kieniewicz, członek Zespołu Ekspertów KEP ds. Bioetycznych.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Późne rodzicielstwo
Reklama
Współcześni ludzie są zakładnikami stylu życia, kultury i technologii medycznych. Dlatego też coraz więcej płodnych i zdrowych osób wybiera najpierw karierę, luźne związki bez zobowiązań, długoletnie stosowanie antykoncepcji, a gdy ta zawiedzie, liczy na dostęp do aborcji, czyli na możliwość legalnego zabicia własnego dziecka. Gdy jednak pojawia się w końcu myśl o założeniu rodziny i dziecku, to często bywa już za późno. Problemy z płodnością z powodu wieku i wieloletniego stosowania antykoncepcji pojawiają się już po 30. roku życia i z każdym kolejnym rokiem są coraz większe.
Wówczas świat przekonuje, że potrzebne jest in vitro, i to najlepiej refundowane. Tu pojawiają się kolejne problemy, bo przecież medycy już dawno zdefiniowali ciążę po 35. roku życia jako ciążę geriatryczną. Biologii nie da się oszukać i w tym wieku radykalnie rośnie ryzyko powikłań oraz pojawienia się u dziecka wad wrodzonych. Gdy z powodu zaawansowanego wieku kobiety i pozaustrojowego zapłodnienia dziecko w łonie matki będzie chore lub niepełnosprawne, to z pomocą przychodzą badania prenatalne i żądanie „prawa” do aborcji eugenicznej. Wszystkie te modne mechanizmy z pogranicza seksualności, prokreacji, a nawet inżynierii człowieka są podyktowane ludzkimi zachciankami, konsumpcjonistycznym stylem życia i zwykłym egoizmem.
Reklama
Organizacje i politycy lobbujący za in vitro nie nazywają problemu po imieniu. – Przywracamy dziś Polkom i Polakom prawo do szczęścia, którym jest dziecko. Przywrócenie finansowania in vitro z budżetu państwa to pierwsza decyzja demokratycznej większości – powiedziała w Sejmie poseł Agnieszka Pomaska z Koalicji Obywatelskiej. Politycy mówią o leczeniu bezpłodności, ale nie oferują leczenia ani nie wprowadzają programów zwalczania przyczyn tego problemu. In vitro nie leczy niepłodności, a jedynie omija biologiczną barierę, która powstała m.in. na skutek biologicznego wieku i długo stosowanej antykoncepcji. Prawdziwa strategia uporania się z tym problemem polega na stworzeniu Polakom takich warunków, by chcieli zakładać rodziny w młodszym wieku i nie „bronili się” przed własnymi dziećmi za pomocą antykoncepcji i aborcji.
Ekologia człowieka
Na tle takich progresywnych pomysłów, które wywracają nasze więzi społeczne oraz niszczą naturę rodziny, nauczanie Kościoła jest stałym punktem odniesienia. Można powiedzieć, że Kościół jest ostoją ekologii i biologicznej ochrony biologicznego gatunku Homo sapiens. Uczy bowiem czystości, wstrzemięźliwości, naturalnych metod planowania rodziny, a przede wszystkim miłości do drugiego człowieka i odpowiedzialności za każde ludzkie życie. Nie zgadza się na inżynieryjną interwencję tam, gdzie stworzone przez Boga naturalne procesy radzą sobie znacznie lepiej niż autokreacyjne pomysły nauki. Dlaczego sprzeciwia się np. metodzie in vitro, która pomaga mieć dziecko?
Odpowiedź na to pytanie jest wielowątkowa. Pierwszą kwestią jest prawo człowieka do godnego poczęcia. Najważniejszy jest jednak los dzieci tzw. nadliczbowych, które jako zarodki są mrożone lub niszczone. – In vitro nie jest dobrą medycyną, ponieważ nie dba o dzieci, które są poczynane na tej drodze. Może to brzmieć paradoksalnie i ostro, ale trzeba sobie zdawać sprawę z tego, że w trakcie procedury in vitro powołuje się do istnienia wiele dzieci, by zwiększyć szanse na sukces. Część z nich (te nazywane są nadliczbowymi) się zamraża, eliminuje i po pewnym czasie wylewa do kanalizacji – wskazuje w komentarzu ks. prof. Piotr Kieniewicz.
Reklama
Dla Kościoła ważny jest każdy człowiek, każde dziecko, to zamrożone również. Liczą się jego godność i jego człowieczeństwo. Z całą stanowczością dzieci poczęte metodą in vitro nie mogą być stygmatyzowane czy w jakikolwiek sposób ograniczane w życiu Kościoła. – W żadnym wypadku nie traktujemy dzieci poczętych metodą in vitro jako gorszych czy mniej wartych miłości – podkreśla ks. Kieniewicz.
Próba minimalizacji zła
Projekt ustawy, która pewnie bez zmian przejdzie przez Senat, mówi jedynie o kwocie 500 mln zł przeznaczonych na refundację in vitro z budżetu państwa. Politycy nie wskazali górnego wieku kobiet, które będą mogły z tego dofinansowania skorzystać. Prawdopodobnie będą to aż 43 lata, czyli tak jak to ma miejsce w programach samorządowych, gdzie rządzą Platforma Obywatelska i Lewica. Znad Wisły konkretnych danych nie ma, ale statystyki z Czech wskazują, że aż 50% kobiet korzystających z podobnego programu in vitro ma więcej niż 35 lat. Połowa dofinansowania jest przeznaczana na tzw. ciąże geriatryczne, które są obarczone bardzo dużym ryzykiem np. chorób u dzieci.
Przy okazji dyskusji o in vitro można było ucywilizować polskie prawo także pod względem zarodków nadliczbowych. Obecnie obowiązująca ustawa z 2015 r. jest eugeniczna, bo dopuszcza powołanie do życia aż sześć istnień ludzkich tylko po to, by pięć z nich zostało zamrożonych jako zarodki nadliczbowe. Według danych z Ministerstwa Zdrowia, pod koniec 2020 r. w Polsce zamrożonych pozostawało aż 122 tys. ludzkich istnień poczętych metodą in vitro, uznanych za zarodki nadliczbowe, którym odebrano szansę na rozwój w łonie ich matki.
Reklama
Gdyby w sztucznym zapłodnieniu zakazać powoływania nadliczbowych zarodków, które trafiają do zamrażarki, to waga oceny etycznej tej metody byłaby radykalnie inna. Po prostu przestałoby istnieć zło moralne związane z eliminacją istnień ludzkich, które zamiast się urodzić, trafiają na 20 lat do zamrażarki, a później pewnie zostaną potraktowane jak zwykłe odpady medyczne. – Dlatego zaproponowałem najważniejszą poprawkę do ustawy o in vitro, dzięki której mogłyby być powoływane do istnienia tylko te zarodki, które będą miały szansę się urodzić. Przewidzieliśmy możliwość zamrożenia, jeśli z powodu jakiejś siły wyższej, np. choroby, wypadku, przeniesienie zarodka do organizmu mamy będzie niemożliwe. Po ustaniu tej przyczyny mógłby się urodzić, a jeśli przyczyna nie ustanie, mógłby zostać przekazany do adopcji, by każdy człowiek miał szansę urodzić się i żyć – mówi poseł PiS Piotr Uściński, przewodniczący Parlamentarnego Zespołu na rzecz Życia i Rodziny.
Decyzja sztucznej inteligencji
Niestety, Sejm nie przyjął poprawki ws. zakazu produkcji zarodków nadliczbowych. Będzie ich w Polsce lawinowo przybywać i za kilka lat możemy się spodziewać oficjalnie ponad 500 tys. zamrożonych istnień ludzkich, bez żadnej szansy na życie.
A in vitro rodzi wiele etycznych problemów. Eugeniczne decyzje lekarza embriologa wskazują na to, kto ma żyć, a kto ma iść do zamrażarki. Za kilka lat sumienie embriologów już nie będzie nadmiernie obciążane, bo decydować o tym będzie sztuczna inteligencja. Kilka tygodni temu naukowcy z Kliniki Gyncentrum w Katowicach chwalili się opracowaniem algorytmu, który na podstawie dwunastu parametrów identyfikuje najlepiej rokujące zarodki, czyli jakościowo selekcjonuje ludzkie istnienia. Sztuczna inteligencja będzie teraz wydawać dla ludzi przepustki na transfer do łona matki, a więc będzie podejmować decyzje, kto nie ma szansy, a kto ją ma, by się narodzić.
Ustawą zajmuje się Senat i jeśli nie będzie poprawek, to w obecnym kształcie trafi na biurko prezydenta Andrzeja Dudy.