Żyjemy w epoce, która szczyci się tym, że przekroczyła dawne, nieracjonalne schematy społeczne, przezwyciężyła tradycyjne tabu i obaliła fetysze. Nie słyszymy, że na ich miejsce zostały powołane zupełnie nowe i naznaczone zostały tabu, których naruszenie niesie za sobą poważne zagrożenie.
Fetyszyzacja wolności
Widzimy natomiast, że głównym fetyszem nowoczesności stała się wolność. Jest adorowana, opiewana, przyzywana przy każdej okazji, ale – jak to bywa z fetyszami – im bardziej jest czczona, tym mniej się ją rozumie. W efekcie została zredukowana wyłącznie do negatywnego wymiaru, do „wolności od”, co powoduje jej gruntowną mistyfikację i prowadzi do samozaprzeczenia. Wolność negatywna to pozbycie się wszelkich przeszkód i zakazów. Tyle że cała ludzka cywilizacja i życie społeczne z natury rzeczy muszą piętrzyć przed nami bariery oraz restrykcje; generalnie kulturę można zdefiniować jako panowanie nad popędami i ich przekształcanie. Gdybyśmy bezrefleksyjnie przyjmowali ideał wolności negatywnej, musielibyśmy uznać, że w pełni zrealizować może go jedynie samotny rozbitek. Pisał o tym w swoim wybitnym i zdecydowanie za mało znanym Traktacie o wolności Ryszard Legutko. Nie trzeba tłumaczyć, że nie tęsknimy do bezludnej wyspy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Aby uniknąć kłopotów, moglibyśmy przyjąć, że wolność jest pewnym, ale nie najwyższym dobrem, które musi współegzystować z innymi, a więc ograniczamy ją na ich rzecz. Tyle że jej fetyszyzacja uniemożliwia takie podejście. Również tradycyjnie wolność nie była zwykle pojmowana w taki sposób. Za jej istotny przejaw uznajemy przecież „wolność do”, czyli tę pozytywną, która może wpływać na swoje otoczenie i kształtować je zgodnie z własną wolą. Taką aktywność możemy przedsiębrać wyłącznie zespołowo. W tym celu musimy się do siebie dostosować, a zatem przyjąć znaczącą liczbę ograniczeń indywidualnej autonomii. Aby cieszyć się wolnością, musimy ją wpisać w życie społeczne i ograniczać jej negatywny wymiar.
Do pewnego stopnia dwa aspekty wolności przedstawił klasyk liberalizmu Benjamin Constant w pracy O wolności starożytnych i nowożytnych. Ta pierwsza to możność uczestnictwa w rządach, a więc udział w zbiorowym samostanowieniu. Według Constanta, dla starożytnych jednostkowy wymiar wolności nie istniał. Ma on być dopiero odkryciem nowoczesności, która rozpoznaje godność i samoistność indywidualnego człowieka oraz domaga się ich ochrony w ramach życia prywatnego, którego granic nikt – w tym żadna władza – bez zgody zainteresowanego nie ma prawa przekraczać. Granicą nowożytnego wariantu wolności jest jedynie wolność innej osoby.
Czy jednak to ujęcie nie jest redukcją wolności? Człowiek jako taki istnieje wyłącznie dzięki kulturze, jego ludzkie potencje realizują się przez nią. Wyobraźmy sobie jednostkę wychowaną bez socjalizującego otoczenia ludzkiego, bez wykształconych w nim modeli percepcji i rozumienia, bez języka, obyczaju, norm i wzorów. Czy taka istota byłaby w stanie uruchomić swoje osobowe kwalifikacje i czy można byłoby ją nazwać wolną?
Napędzana ideologia
Reklama
Człowiek jako byt wpisany w kulturę musi odnosić do niej wszystkie swoje cechy i kategorie, również wolność. Jeśli potraktowalibyśmy poważnie jej ściśle negatywną definicję, jak dzieje się to dziś, oznaczałoby to, że emancypacja człowieka polega na uwalnianiu go od kultury, a zatem wyswobadzaniu skrępowanych przez nią popędów. W efekcie konsekwentna emancypacja to redukcja człowieka do stadium animalnego. Czy determinowane przez instynkty zwierzę jest wolne? Tego, że pojmowanie wolności wyłącznie w jej negatywnym wymiarze prowadziłoby do odwrotnego od zamierzonego stanu, miała świadomość klasyczna filozofia. Człowiek wyzwolony od cywilizacji byłby więźniem swoich popędów. Panowanie nad nimi daje mu dyscyplina, która jest tworzona przez kulturę. Wolność ludzka, jak wszystkie ludzkie rzeczy, ma charakter kulturowy. Nie jest więc prostym stanem, ale jak wszystko, co ludzkie – jest zadaniem i problemem. Dominująca dziś, napędzana liberalizmem ideologia sprowadza ją jednak do prostej negatywnej formuły. Wyrasta z błędnej antropologii, zgodnie z którą indywidualny byt ludzki wyprzedza istnienie wspólnotowe. Wydaje nam się to oczywiste – przecież doznajemy, postrzegamy i przeżywamy wszystko jako jednostkowe egzystencje z naszej podmiotowej perspektywy. Czy jednak kształty naszej percepcji, czyli rozumienia, a także sprzężona z nimi życiowa praktyka, wyrastające z nich modele egzystencji oraz sposób jej przeżywania są naszym indywidualnym dziełem? Czy jesteśmy w stanie wyobrazić sobie rozeznanie rzeczywistości bez języka i całego procesu akulturacji, dzięki którym potrafimy porządkować strumień wrażeń, na który rozpada się nasze poznanie? Tylko niewielki odsetek naszych działań można uznać za efekt indywidualnych decyzji, chociaż nawet one wydają się wyłącznie wyborami spośród oferowanego nam przez cywilizację zestawu.
Istota człowieczeństwa
Człowiek jest bytem społecznym, gdyż jego ludzkie potencje wypełniają się i rozwijają wyłącznie dzięki kulturze, która ma charakter wspólnotowy i jest rozpięta w historii. Istnieje także uniwersalny wymiar człowieczeństwa, który pozwala nam się rozpoznawać jako bliźnim sobie ludziom. Wynika on ze wspólnej natury. Znamienne, że rzecznicy emancypacji nie chcą jej uznać, zakładając wbrew wszelkim doświadczeniom, że istota człowieczeństwa polega na ciągłym przekraczaniu siebie (nie miejsce, aby wskazać paradoksy, do których podejście takie musi prowadzić). W każdym razie natura ludzka realizuje się przez kulturę, a rozpoznanie wolności człowieka musi zakładać zrozumienie, czym on jest. Wolność jest zatem trwale spleciona z prawdą. Uznanie, że tradycyjne pojęcie prawdy nas niewoli, z czym mamy do czynienia w wypadku co bardziej radykalnych piewców wolności, uniemożliwia nam zrozumienie jej ludzkiego wymiaru.
Wyrwani ze wspólnoty
Reklama
Aby przekroczyć te dylematy, można przyjąć, że wolność ma aksjologicznie neutralny charakter, co oznacza, że sama w sobie nie jest pozytywna ani negatywna, ale umożliwia człowiekowi nakierowanie się na dobro. Jest stanem koniecznym dla uzyskania przez osobę ludzką jej właściwej godności. Oczywiście, przy złych wyborach pogrąża w odmętach zła, ale bez niej nie sposób realizować pełni człowieczeństwa. Również przy takim ujęciu musimy odwołać się do porządku aksjologicznego i nakierować wolność na jego realizację. Żadnej tego typu refleksji nie odnajdziemy we współczesnym bałwochwalstwie wolności.
Nakierowanie wyłącznie na jej negatywny wymiar powoduje uznanie za priorytet emancypacji, czyli rozmontowywania tradycyjnych systemów kultury, które budowały formę człowieczeństwa. Zgodnie z tym podejściem osoba ludzka jest samostwarzającą się monadą, bytem „Bogupodobnym”, bo tylko Bóg jest w stanie udźwignąć bezgraniczną wolność. W wypadku człowieka kończy się to katastrofą jak wszystkie próby sytuowania się w miejscu Boga. Rozkład tradycyjnych, a więc naturalnych w sensie historycznym tożsamości pozostawia człowieka samotnego i bezbronnego wobec silniejszych. Wyrwani ze wspólnoty, na której można się oprzeć przeciw potęgom tego świata, pozbawieni kulturowego etosu, pozwalającego przeciwstawić się presji dominujących opinii, stosunkowo łatwo przekształcamy się w biernych konsumentów towarów i ideologii. Takiego człowieka można formatować zarówno mentalnie, jak i społecznie. Nowożytna, globalna maszyna produkcji działa samoczynnie i jest nastawiona na poszukiwanie rynków zbytu. Człowiek z jej perspektywy to klient. Tradycyjne formy kulturowe i społeczne zapewniały mu odmienne tożsamości: religijne, kulturowe, narodowe czy stanowe, a uniemożliwiały jego redukcję do roli nabywcy. Ich rozpad pozostawia osobę ludzką bez wspólnotowego osadzenia i czyni ją łatwym obiektem wszelkich marketingowych zabiegów.
W imię wolności
W efekcie we współczesnym królestwie wolności odkrywamy ludzi jak spod jednej sztancy: myślących i zachowujących się jednakowo. Ci, którzy wyłamują się z konformizmu, są przywoływani do porządku, karceni, eliminowani z przestrzeni publicznej, karani. W imię wolności, naturalnie. I tak dochodzimy do miękkiej formy totalitaryzmu, która zastępuje jego tradycyjną postać. W miejsce centralnego, jednolitego ośrodka decyzyjnego pojawia się sieć współpracujących ze sobą środowisk, które tworzą współczesną oligarchię i posługują się ideologią emancypacji jako instrumentem totalnego panowania. Stanowią je: wielki biznes, potężne korporacje – na czele z prawniczą, ośrodki opiniotwórcze i media. To one kontrolują politykę, usiłując eliminować z niej wszystkich, którzy nie mieszczą się w dominującej ideologicznej ortodoksji, i piętnują ich jako populistów. Demokrację zastąpiła demokracja liberalna, która narzuca polityce – czyli domenie wolności zbiorowej – coraz ciaśniejsze rygory. Są one coraz konsekwentniej wprowadzane w porządek prawny. Tradycyjna przemoc objawia się głównie w symbolicznej odmianie, niemniej w wymiarze publicznym prowadzi również do niszczenia przeciwników dominującej ortodoksji; dodatkowo hipertrofia (przerost – przyp. red.) prawa, które usiłuje regulować wszystkie wymiary życia i nabiera totalitarnego charakteru, niesie ze sobą przemoc realną.
W imię wolności narzucony zostaje wszystkim jednolity zestaw poglądów, postaw i obyczajów. Wolność staje się swoim zaprzeczeniem.