Krzysztof Tadej: Jak się żyje po zdobyciu olimpijskiego złota?
Dariusz Kowaluk: Radośnie, interesująco. Jestem rozchwytywany przez dziennikarzy i fotoreporterów – to bardzo miłe. Studiowałem dziennikarstwo na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Przygotowywałem się do wykonywania zawodu dziennikarza, a teraz mogę zobaczyć, jak to wygląda z drugiej strony, gdy odpowiadam na różne pytania.
W sztafecie mieszanej w półfinale przebiegłeś 400 m w czasie 45,44 sek. Te sekundy zmieniły twoje życie?
Radykalnie, o 180 stopni. Zdobycie złotego medalu olimpijskiego daje możliwość pokazania się szerszej publiczności. Dodaje również pewności siebie. Można wyznaczyć sobie następne wyższe cele, by usłyszeć w przyszłości po raz kolejny Mazurka Dąbrowskiego.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Płakałeś, gdy grano hymn Polski?
Nie, już wcześniej! W sztafecie mieszanej biegłem tylko w półfinale, ale bardzo przeżywałem bieg finałowy. Dopingowałem z trybun koleżanki i kolegów. Po biegu byłem zszokowany. Ludzie coś do mnie mówili, ale nie byłem w stanie im odpowiedzieć. Nie dowierzałem, że zdobyliśmy złoty medal! To był pierwszy polski medal w konkurencji biegowej od czasów Igrzysk Olimpijskich w Moskwie w 1980 r.! Z radości pojawiły się łzy.
Reklama
Cieszyliśmy się niesamowicie. Tym bardziej że nikt wcześniej na nas nie stawiał. Po cichu myśleliśmy, że może uda się zdobyć brązowy medal. Wydawało się to jednak mało realne. Wiedzieliśmy, jak biegają inni. Lepsze czasy uzyskiwali np. Amerykanie, którzy zawsze są świetni w konkurencjach biegowych. Trenerzy bardziej wierzyli w nas niż my sami w siebie. I stało się. Dokonaliśmy tego, co niemożliwe. To wynik ciężkiej pracy wielu osób.
Możemy być dumni z tego, że w Polsce mamy bardzo dobrych zawodników, którzy biegają 400 m. Dla przykładu: na igrzyska w sztafecie męskiej pojechało nas siedmiu. Trzech wróciło z medalami. Trener wyznaczył do sztafety tych, którzy przed igrzyskami mieli najlepsze wyniki, byli w najlepszej dyspozycji. Ale pozostali olimpijczycy ze sztafety męskiej, czyli Patryk Grzegorzewicz, Jakub Krzewina, Wiktor Suwara, Mateusz Rzeźniczak czy Tymoteusz Zimny, również prezentują bardzo wysoki poziom.
W Tokio zdobyłeś nie tylko złoty medal. Wystartowałeś również w sztafecie męskiej 4 x 400 m, która zajęła bardzo dobre, 5. miejsce. To wspaniałe sukcesy, ale nie wszyscy zdają sobie sprawę, że przygotowania do olimpiady trwały przez długie lata.
W moim przypadku to efekt 11 lat ciężkiej pracy. Zacząłem biegać, gdy miałem 14 lat. Medal to zasługa również wszystkich moich trenerów, którzy mądrze mnie prowadzili. Od każdego uczyłem się czegoś nowego. Całą ich wiedzę połączoną z wysiłkiem pokazałem w Tokio. To zasługa także moich rodziców, rodziny i wszystkich, którzy pomogli mi w mojej sportowej karierze. Jestem za to każdemu bardzo wdzięczny.
Reklama
Z jakimi wyrzeczeniami wiąże się tak ogromny sukces. Jak często trenujesz?
Lekkoatletyka to naprawdę ciężki kawałek chleba. Trenujemy 6-7 razy w tygodniu po 2 lub 2,5 godziny. Podczas zgrupowań treningi są bardziej intensywne. Musimy zachowywać odpowiednią dietę. Te wysiłki nie przekładają się na duże pieniądze, takie jak zarabiają np. piłkarze.
Czy miałeś kiedyś ochotę zrezygnować z profesjonalnego uprawiania sportu?
W zasadzie co roku miałem takie myśli! Mówiłem: „Może nie warto się tak męczyć? Może już wystarczy?”. Później jednak przekonywałem siebie, że trzeba walczyć. Nie miałem przecież poważnej kontuzji, tyle lat harowałem i miałem ten wysiłek zmarnować?
Z twoich filmów zamieszczanych na YouTubie wynika, że lekkoatletyka wiąże się często z samotnością.
Wiele treningów trzeba wykonywać samodzielnie. Na jednym z filmów pokazuję nocny trening, gdy biegam wieczorem na stadionie, a jedynymi obserwatorami są... stojące za siatką sarny. Niestety, trener nie zawsze może przyjechać na trening, ale zawsze trenuję tak, jakby on był przy mnie. Wykonuję wszystko najlepiej, jak potrafię. Z całą starannością i poświęceniem. Nie odpuszczam.
Reklama
Łatwo połączyć sport z nauką? Obecnie jesteś studentem na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Jesteś zadowolony z tej uczelni?
Jestem bardzo zadowolony. Z nauki, ale również z poznania wielu interesujących ludzi w czasie studiów. Przez 3 lata studiowałem dziennikarstwo na studiach licencjackich. Później zrobiłem sobie rok przerwy. Potrzebowałem odpoczynku i skoncentrowałem się na sporcie. Po roku stęskniłem się za UKSW i chciałem wypełnić pustkę, bo zostało mi tylko bieganie. Brakowało mi wykładów, kontaktu z ludźmi. Teraz studiuję komunikację medialno-marketingową na studiach magisterskich. Został mi jeszcze rok.
Czy łatwo połączyć profesjonalny sport i naukę? Trudno to zrobić, ale bardzo się staram. Przy okazji chciałem sprostować informację, którą usłyszałem o sobie w mediach. Jeden z dziennikarzy nazwał mnie „profesorem fizyki” (śmiech). A przecież nigdy nie miałem jakichś bardzo dobrych wyników w nauce, a już na pewno nie z fizyki. Nie lubiłem tego przedmiotu. Zawsze duży nacisk kładłem na sport i to odbijało się na ocenach.
Chcesz w przyszłości być dziennikarzem?
Po sukcesie olimpijskim skupię się na bieganiu. Moim celem jest również ukończenie studiów i napisanie pracy magisterskiej. Po zakończeniu kariery sportowej zastanowię się, czy wybrać dziennikarstwo czy marketing sportowy. Interesuję się także fotografią i montowaniem krótkich filmów. Może w przyszłości uda się to wszystko połączyć?
Czy teraz, po igrzyskach, będziesz miał trochę wolnego czasu dla siebie? Czy pojedziesz np. do rodzinnej miejscowości – Komarówki Podlaskiej w diecezji siedleckiej?
Niestety, jeżdżę tam raz na kilka miesięcy. Na razie mam zaplanowane starty w mityngach, ale od połowy września będę miał więcej wolnego czasu. Komarówka Podlaska zawsze jest mi bliska. Tam mieszkają moi rodzice. Tam mieszkałem przez wiele lat ze swoim rodzeństwem: z siostrą i braćmi.
Reklama
I tam znajduje się kościół pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa.
Mój kościół! Piękny, neogotycki. Warto go zobaczyć, wybierając się w tamte strony. Często w nim się modliłem i uczestniczyłem we Mszach św. Mój o 2 lata starszy brat był tam ministrantem.
Nie krępujesz się mówić o wierze?
Nie wstydzę się wiary. Nie ukrywam tego, że jestem osobą wierzącą, że jestem katolikiem…
…który często powtarza, że nie można się załamywać…
Bardzo ważna jest wytrwałość w tym, co się robi. Nieraz coś się nie udaje i jest trudno, ale nie należy rezygnować. Nie można się poddawać! Mimo iż jest źle, trzeba kontynuować to, co się zaczęło. Trzeba pamiętać, że nic nie będzie podane na tacy, że na wszystko trzeba ciężko zapracować. Jeśli ktoś będzie cierpliwy, to w końcu pojawią się efekty.
Teraz, gdy spotykam młodszych od siebie zawodników, pokazuję im złoty medal olimpijski i mówię: wytrwale dążcie do postawionych celów! Spełniajcie marzenia! Bądźcie wytrwali, a osiągniecie sukces.
Dariusz Kowaluk - lekkoatleta, sprinter, skończył dziennikarstwo na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie. Teraz na tej samej uczelni studiuje marketing medialny.