I nie udało się. Może jedynie Gintrowski, który wykonywał tę piosenkę, nie zaraził się nienawiścią. Ale już Kaczmarski w pewnym okresie swojego życia wyznał, że Polska to kraj, w którym nie da się żyć i wyemigrował do Australii. Kiedy jednak przyszła choroba, wrócił. Na szczęście dobrze umarł, otrzymując chrzest na łożu śmierci. Inni z mojego pokolenia, wielu z nich, nie obroniło się przed bakterią nienawiści.
Jak lawina przewaliły się przez prasę i media elektroniczne utyskiwania pań Młynarskiej, Lis, Jandy, że nad polskie morze przyjechali „niecywilizowani” beneficjenci „500+”. Wszystko, co oni robią, jest Mont Everestem inteligencji. Nawet jeśli w latach 70. Olbrychski i Rodowicz upojeni okowitą, wyruszyli nadzy konno na przejażdżkę, i z pewnością paliła się w nich chęć, by zobaczyli to prości, podlascy ludzie – a niech chamy wią!
Po stanie wojennym Jacek Kaczmarski napisał proroczy tekst pt. „Panna”. Wydawało się, że to się już skończyło, ale skąd. Teraz się zaczęło. I teraz te słowa piosenki są warte przemyślenia: „Wystawią Cię na pośmiewisko/Sami się z Ciebie będą śmiać/Dowód bezsiły – jest to wszystko/Znęca się – kto się boi bać/Staraj się wierna być ruinom/I nadpalonych kartek strzeż/Jeżeli one gdzieś zaginą/Zaginie wszystko, o czym wiesz/Imieniem Twoim gębę wytrze/Złoczyńca, łajdak, żołdak, kat/ (...) A ty?”. Drobiazgi niepotrzebne ratuj/Kiedyś je dziecku swemu dasz/Przydadzą się przyszłemu światu/Gdy go stratuje Wielki Marsz”. I módlmy się: „ocal mnie od pogardy, Panie”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu