Reklama

Niedziela Sandomierska

Życie z chorobą

11 lutego obchodzimy w Kościele Dzień Chorego. Tego dnia świątynie zapełniąją się chorymi, niepełnosprawnymi oraz ich opiekunami. Będziemy się modlić o zdrowie dla nich, o siły, o wytrwanie i zaufanie Bogu, że każde cierpienie ma sens. W naszej diecezji centralne uroczystości odbędą się w sanktuarium w Sulisławicach

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Proszę nie panikować

Mówią, że to życie w chorobie naznaczone jest śmiercią. Coś w tym jest. Człowiek idzie usunąć wyrostek i myśli – a jak się nie obudzę? Na wszelki wypadek trzeba zostawić komuś pełnomocnictwo. Wiem, że wyrostek, to mały zabieg, niemal kosmetyczny, ale jednak... Przypomnieć, że autocasco niezapłacone, że coś tam trzeba załatwić, coś podpisać...

– Częściej wychodzimy z choróbstwa, niż ono nas zwycięża, ale jak zachorujesz zawsze przyjdzie do ciebie lęk. – opowiada mi Justyna. – Jeszcze na początku sierpnia: rodzina, praca na pełny etat z widokiem na awans, pełna energia i aktywność, najlepiej jakiś sport z całą familią oraz książki, dużo książek...

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

I nagle malutki guzek. – pokazuje mi kawałek paznokcia, żeby zobrazować wielkość zmiany.

– Jeszcze pół roku temu nic na prześwietleniu nie było teraz jest...

– Proszę nie panikować – mówi lekarz...

– Boże, ratuj – wołam ja.

– Życiowa rewolucja. Niedowierzanie, załamanie, wola walki i znów łapanie doła. – opowiada. – Nieprzespane noce i łapiący za gardło w tej ciemności lęk. Całe nasze rodzinne życie wywróciło się do góry nogami. Dzieci płaczą po kątach, bo mąż zakazał im mazania się na widoku. Nie denerwować mamy! – więc dzielnie przejmują obowiązki. Bo mama po pierwszej chemii, słaba jak kotka. Z głową w kolorowej chustce pożyczonej od córki. Z podkrążonymi oczami, wędruje po mieszkaniu powolutku na chudych jak patyki nogach.

Samotność i ból. Cierpienie, które ogarnia nie tylko ciało, ale i duszę. Gdy dom pustoszeje patrzą za okno. O tej porze roku krajobraz odarty jest z barw, kilka czarnych kresek drzew, szarość ziemi, szarość nieba. O świcie wiatr podrywa w górę wstążki mgły. Ile lat nie patrzyłam na świat w ten sposób. Ile lat nie dostrzegałam ulotnego piękna stworzenia, tylko szłam gdzieś żwawym krokiem, poganiałam innych, zawsze pełna energii, radości. Teraz zwinięta w kłębek na łóżku kładę Biblię przy twarzy. Leżę tak godzinami. Czytam ją rzetelnie, kartka po kartce. Nie rozumiem dlaczego to robię, ale czytam. Z uporem. Całe zdania wpisują się w moją głowę, noszę je na sobie jak tatuaże. Przynoszą ulgę skołatanej głowie. Jest w nich jakiś ład, mądrość. Coś, czego mogę się złapać, gdy czuję pod stopami krawędź między życiem a śmiercią.

Reklama

Nie wiem, co będzie. Lekarze też nie. Trzeba czekać. Czekanie jest męką porównywalną z bólem, który szarpie moje ciało. Już wiem, że to małe we mnie jest złośliwe, że nieoperacyjne – na razie. Że trzeba drania załatwić najmocniejszą chemią. I czekać...

Zdrowy człowiek nigdy tego nie pojmie. Zdrowy może iść z nami, chorymi, ramię w ramię, towarzyszyć, ale nie wejdzie w naszą skórę. Nie poczuje tego oceanu samotności, niepewności, rozpaczy i strachu, którymi witamy każdy świt. Moi – na szczęście zdrowi bliscy – dźwigają ten ciężar na swój sposób. Nie jest im lekko. Maż Marek np. długo nie wysiada z auta pod blokiem. Obserwuję ten rytuał z góry. Jakieś 10 minut bezruchu. Zastanawiam się czy płacze, czy siedzi jak posąg i gapi się przed siebie. Skupia, jak wojownik, który zbiera siły.

Nie lubię tych litościwych wizyt, i proszę darujcie je wszystkim chorym. Gadanie od progu, że wszystko będzie dobrze, że ciotko-kuzynko-szwagierka miała dokładnie to samo i żyje. Super, nie... Albo, że jest jakiś cudotwórca, co leczy dotykiem, brazylijskimi ziołami i energią kosmiczną. Dajcie spokój. Wystarczy przyjść i posiedzieć. Przynieś dobry film na dvd, albo fajny koncert. Albo powspominajmy czasy, gdy byliśmy młodzi i cudownie naiwni. Jeśli umiesz i chcesz, to zaproponuj modlitwę. Tylko nie uciekaj ode mnie – nie chorobuję na nic zaraźliwego. Nie wyrosła mi przecież druga głowa – jestem tym samym człowiekiem, którego przedtem tak lubiłeś, więc nie tłumacz głupio, że nie wiesz co powiedzieć, jak pocieszyć. Nie pocieszaj, po prostu weź się w garść i przyjdź.

Reklama

Wiem, że z tego wyjdę. Modli się za mnie wielu dobrych ludzi. Rokowania coraz lepsze. Lekarze z tym swoim poważnym wyrazem twarzy już bąkają coś o pojawiającym się świetle w tunelu. Pewnie za jakiś czas będę potrafiła ocenić, o ile zmądrzałam przez tych kilka miesięcy, ile spraw zobaczyłam w innym świetle. Na razie leżę z otwartą Biblią przy twarzy, otwartą zgadnijcie na czym – na Księdze Hioba oczywiście...

Poskramianie diabła

Rozmowa z Hanną Wasiak, dzielną kobietą, której syn zachorował na raka. Przeszła wszystkie stadia rozpaczy, bezsilności i nadziei. Jedna z wielu matek, żon, mężów i dzieci, które towarzyszyły chorobie swoich bliskich. Wie o czym mówi, dlatego to, co mówi jest tak bezcenne. Dzisiaj uczy innych jak towarzyszyć w chorobie. I nie lubi słowa „walka”. Nie poleca ani tego określenia, ani stanu, który opisuje.

– Jak to walczyć? To co, wyciągamy szable i pistolety? A jeżeli żyć, to po prostu – spokojnie leczymy się, żyjemy dalej. Ważna jest akceptacja, a nie od razu walka, która kojarzy się z czymś trudnym. Nie wiem, dlaczego jest to tak bardzo nagłaśniane, że np. jakaś piosenkarka zaczęła walkę z rakiem. Nie walczy – żyje, leczy się, i albo przeżyje, albo umrze.

A jak zachować się, gdy ktoś nam bliski zachoruje.

– Trzeba rozmawiać. Tak normalnie, najlepiej przy kuchennym stole. Każdy przypadek jest inny. Kogoś by raziła, mnie szczególnie, okazywana litość, współczucie. Ale super są propozycje w stylu: „Słuchaj, jeśli chcesz, to podwiozę cię samochodem na badania”. Albo sąsiadka piecze szarlotkę i przynosi kawałek. Ktoś inny mówi: „Pomodlę się za ciebie”. Można też przyznać: „Nie wiem, jak z tobą rozmawiać”. Bo skąd niby mamy wiedzieć? Tego nie uczą w szkole czy na studiach. I powstaje temat tabu. Nie należy mijać tych osób. Trzeba być szczerym, nie oszukiwać, bo wtedy mamy zmysły wyczulone, bardziej się wszystko pamięta. Wychodzą też wszelkie zakłócenia w relacjach: nasze błędy widać jak na dłoni! Nie opowiadajmy komuś głupot, wymyślonych historii. Taki klasyczny błąd – gdy mój syn zachorował, ciocia powiedziała do mnie: „Fatalnie wyglądasz”. A jak miałam wyglądać, skoro płakałam przez trzy doby? – opowiada pani Hania.

Reklama

– Czy odwiedzać? Tak. Odwiedzać. Zresztą to będzie jedna z tych rzeczy, z których będziemy sądzeni na Sądzie Ostatecznym...– mówi znajomy kapelan szpitalny. I dodaje, że nie tylko farmakologia leczy, ale i obecność drugiego człowieka. – Natomiast, gdy już znajdziemy się na miejscu, to nie nastawiajmy się na działanie – instruuje. – Pozwólmy żeby się samo działo. Trzeba przede wszystkim słuchać. Pomilczeć i poczekać. Nie przyspieszać niczego. Uważnie przyglądać się choremu i całym sobą chłonąć jego obecność. Tak wiele można odczytać z twarzy – czy go boli, czy spał w nocy, czy jest zmęczony? Bo może się zdarzyć tak, że przychodzę w najmniej odpowiednim momencie, i ten ktoś nie będzie miał siły rozmawiać. Nie należy się tym zrażać. Mam zwyczaj, że gdy umawiam się z pacjentem, przed wyjściem na spotkanie dzwonię, żeby potwierdzić wizytę. Jak dzień jest niedobry, idę w następnym.

Obecność kapłana ma też znaczenie terapeutyczne? – pytam.

– Jeśli ksiądz siedzi obok chorego, który opowiada swoje życie, to jest to już działanie terapeutyczne. To że ksiądz będzie się modlił jest terapeutyczne. To, gdy udziela sakramentów – spowiedzi i namaszczenia chorych – jest terapeutyczne. Obok Eucharystii są to sakramenty uzdrowienia.

Dlaczego my, wierzący, tak bardzo boimy się sakramentu chorych, niesłusznie ciągle nazywanym ostatnim namaszczeniem. – Bo kojarzony jest z agonią. A to nie jest prawda! Sakrament chorych jest dla wszystkich, których życie jest zagrożone. Nawet gdy ktoś choruje na depresję i ma myśli samobójcze, także powinien przyjmować ten sakrament. Jak ktoś dowiaduje się o poważnej chorobie – jego życie jest zagrożone i powinien przyjąć sakrament namaszczenia. Jak ktoś idzie na operację, bierze chemię – to samo. Może przecież potem wyzdrowieć, ale w tamtej chwili jego życie było zagrożone, prawda…

Szukanie sensu

Rozmowy z wolontariuszami hospicjum. Czasem zatyka, gdy oni tym spokojnym, jakby wypranym z emocji głosem mówią o trwaniu przy chorym. Ewa, wolontariuszka, opowiada mi niezwykłą historię. – Pamiętam rodzinę, w której poważnie zachorował ojciec-alkoholik. Wcześniej było piekło: przemoc, dramat rozbitej rodziny, rozwód, odejście z domu. Gdy mężczyzna zachorował, skończyło się picie. Żona przyjęła go do domu z powrotem, zaopiekowała się nim, podobnie jak dwie dorosłe już córki. Trafiłam do nich rok później. Zastałem spokój, miłość, opiekę, jakąś taką pogodną atmosferę... Do głowy mi nie przyszło, że mają za sobą tak trudną przeszłość. Żona powiedziała do mnie wprost, że od chwili gdy mąż zachorował nastał najpiękniejszy czas dla ich małżeństwa i dla rodziny. Są szczęśliwi. Powtarzam więc często: Jak Bóg coś zabiera, to tylko po to by dać coś więcej. Dobrze przeżywana choroba, to także okazja do rozwoju...

2014-02-06 15:27

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Uzdrowienie chorych

Niedziela małopolska 6/2013, str. 1

[ TEMATY ]

Dzień Chorego

Archiwum rodzinne

„Chciałem pokazać synowej Tatry” – mówi Marian Paluch

„Chciałem pokazać synowej Tatry” – mówi Marian Paluch

Kto lubi chorować? Chyba nikt. Kto jednak ani raz w życiu nie zachorował? Też chyba nikt. Niejednego z nas zmogła już w tym roku grypa lub przeziębienie, ktoś może od lat walczy z cięższą chorobą. Dobrze mieć wtedy świadomość, że nie jesteśmy sami: jest rodzina, są przyjaciele i jest Bóg.

CZYTAJ DALEJ

Świadectwo Abby Johnson: to, że zobaczyłam aborcję na własne oczy rozdarło mi serce

2024-03-26 21:00

[ TEMATY ]

#NiezbędnikWielkopostny2024

Archidiecezja Krakowska

Film "Unplanned – Nieplanowane" był prawdziwym ciosem dla Planned Parenthood - największej sieci klinik aborcyjnych w USA.

W każdą środę Wielkiego Postu chcemy zachęcać Was do wielkiej modlitwy za dzieci zagrożone aborcją oraz ich matki, a także za nienarodzonych i ofiary aborcji.

CZYTAJ DALEJ

Wasza kapłańska posługa jest bezcenna

2024-03-28 14:59

Magdalena Lewandowska

Abp Józef Kupny poświęcił oleje chorych i katechumenów oraz poświęcił krzyżmo.

Abp Józef Kupny poświęcił oleje chorych i katechumenów oraz poświęcił krzyżmo.

– W życiu kapłańskim nie chodzi o samorealizację i sukces – mówił do księży abp Józef Kupny. – Wierni potrzebują takich kapłanów, którzy jednoczą ich z Bogiem i między sobą.

W katedrze wrocławskiej abp Józef Kupny przewodniczył Mszy Krzyżma, jedynej takiej Mszy w roku. Podczas Eucharystii księża z różnych stron archidiecezji wrocławskiej odnowili przyrzeczenia kapłańskie, a arcybiskup pobłogosławił oleje chorych i katechumenów oraz poświęcił krzyżmo.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję