Zgodnie z pierwszym punktem tego artykułu, „kto, mając na celu pozbawienie niepodległości, oderwanie części obszaru lub zmianę przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej, podejmuje w porozumieniu z innymi osobami działalność zmierzającą bezpośrednio do urzeczywistnienia tego celu, podlega karze pozbawienia wolności na czas nie krótszy od lat 10 albo karze dożywotniego pozbawienia wolności”, a w punkcie drugim mowa jest o tych, którzy w takich działaniach pomagają i dla nich przewidziana jest kara pozbawienia wolności od lat 3 do 20. Głośne zawiadomienie prezesa Trybunału Konstytucyjnego, Bogdana Święczkowskiego o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez rządzących dotyczy tego ostatniego działania opisanego w art. 127 kk, czyli „zmiany przemocą konstytucyjnego ustroju Rzeczypospolitej Polskiej”. Ja to nazywam próbą destrukcji ustrojowej, co jest stwierdzeniem pozwalającym na łatwiejsze zrozumienie, w czym leży problem.
Reklama
Informacja o zawiadomieniu wywołała dwie, skrajnie różne reakcje: publicznie żarty i kpiny (premier Donald Tusk opublikował filmik, na którym widać jak gra w ping-ponga i śmieje się z zarzutów), a formalne działania w kierunku pozyskania akt wszczętego przez Michała Ostrowskiego, który jest zastępcą Prokuratora Generalnego. Jego bezpośredni przełożony, minister sprawiedliwości, ale i Prokurator Generalny, Adam Bodnar – mimo iż jego m.in. dotyczy zawiadomienie – zażądał przekazania dokumentów, a gdy te do ręki dostał, przekazał do swojego podwładnych w Prokuraturze Krajowej zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez prokuratora Michała Ostrowskiego. Słowem: Ostrowski wszczął śledztwo w sprawie Donald Tuska, Bodnara et consortes, na co w odpowiedzi Prokuratura Krajowa zajęła się… nim. Tak to się z uśmiechem i praworządnie kręci, a o zasadzie „nemo iudex in causa sua” (z łac. Nikt nie może być sędzią we własnej sprawie) mało kto dziś pamięta, bo władza ma się za element państwa absolutny, w pełni kontrolujący wszystkie inne i decydujący co może, a co nie. W uzasadnieniu decyzji o zawieszeniu, minister Bodnar napisał, że jego zastępca Ostrowski złamał „podstawową zasadę funkcjonowania prokuratury”, zapomniał jednak dodać, że jest nią stara-nowa dewiza: „Każdemu, kto podniesie rękę na uśmiechniętą władzę, uśmiechnięta władza tę rękę odrąbie”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Przy każdym takim działaniu przypomina się zachowanie premiera Donalda Tuska, który 13 grudnia 2023 roku, w trakcie zaprzysiężenia swojego rządu, przysłuchiwał się przysiędze składanej przez swoich ministrów, której treść opisana jest w polskiej konstytucji (art. 151): „Obejmując urząd Prezesa Rady Ministrów (wiceprezesa Rady Ministrów, ministra), uroczyście przysięgam, że dochowam wierności postanowieniom Konstytucji i innym prawom Rzeczypospolitej Polskiej, a dobro Ojczyzny oraz pomyślność obywateli będą dla mnie zawsze najwyższym nakazem”. Na nagraniach z tej uroczystości widać, że gdy z ust Bodnara padają słowa o wierności ustawie zasadniczej, Tusk uśmiecha się wymownie. Dziś wiemy dlaczego, a ta reakcja urasta do symbolu planu skoku na państwo, by – nie mając do tego formalnych prerogatyw i legitymacji od obywateli – przejąć władzę absolutną w Polsce. W imię walki z łamaniem praworządności, oczywiście. Rządzący zapominają albo nie chcą pamiętać jednak o tym, że zgodnie z konstytucją (art. 44) „bieg przedawnienia w stosunku do przestępstw, nie ściganych z przyczyn politycznych, popełnionych przez funkcjonariuszy publicznych lub na ich zlecenie, ulega zawieszeniu do czasu ustania tych przyczyn”. Słowem: to bezprawie prędzej czy później ich dogoni.
Co jest prawdziwym przedmiotem sporu o praworządność?
Spór o praworządność sprowadza się do fundamentalnej kwestii: czy władza powinna działać zgodnie z prawem, czy może je dowolnie interpretować i omijać. Prezes Trybunału Konstytucyjnego, Bogdan Święczkowski, zwraca uwagę, że zgodnie z konstytucją (art. 7), państwo musi działać w granicach prawa. To podstawowa zasada demokracji – obywatele wybierają władzę, ale ona ma obowiązek przestrzegać określonych reguł. Premier nie jest nadrzędnym organem władzy i musi postępować zgodnie z prawem. Nie może samodzielnie decydować, które instytucje lub wyroki sądowe respektować, a które ignorować. Taka arbitralność prowadzi do sytuacji, w której rząd stawia swoją wolę polityczną ponad prawem. W efekcie pojawia się kluczowe pytanie: czy chcemy żyć w demokracji, gdzie istnieją mechanizmy kontroli nad władzą, czy akceptujemy sytuację, w której zwycięstwo w wyborach daje rządzącym pełnię władzy, a premier może podejmować dowolne decyzje, nawet bez społecznego mandatu?