Aktor to komediant, w pewnym sensie człowiek wynajęty do odgrywania ról, które zaproponuje mu reżyser. Nie bulwersuje mnie więc to, że niegdysiejszy filmowy Papież gra w naprawdę wartościowym serialu historycznym pt. „Czas honoru” bezwzględnego szefa SS w Warszawie czy dość infantylnego Karola w remake’u komedii sprzed lat („Och, Karol 2”).
Nieustannie zachwycony jestem też umiejętnym przedstawieniem subtelności, pokory i prostoty św. Siostry Faustyny, choć wiem, że grająca tę postać aktorka potrafi wcielić się także w bezwzględną psychopatkę (jak np. w filmie pt. „Tato”).
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Liczba i różnorodność ról „Zakochanego Anioła z Krakowa” jest ogromna, choć nie zawsze były to role „anielskie”. Zdawać by się mogło, że i ten dorobek, i tytuł profesora sztuk teatralnych powinien zobowiązywać do nieprzekraczania granic dobrego smaku.
Podobnie jak zobowiązuje do tego scena Teatru Starego w Krakowie, bo to scena narodowa. Widz ma prawo oczekiwać, a nawet żądać, by płynęły z niej wartości inspirujące go, a nie obrażające czy żerujące na najniższych instynktach.
Nisko upadł „Anioł z Krakowa”, filmowa „Faustyna” sprzedała się perwersji. A reżyser drze się do widzów: „Wynoście się stąd!”. Czy scena narodowa i widzowie naprawdę sobie na to zasłużyli?