Słowa premiera rządu, który mówi, że ma problem ze zrozumieniem intencji uczestników strajku (chodzi o strajk z 26 marca br. na Śląsku), to kolejny smutny dowód na to, iż władza, nie dostrzegając we właściwym świetle problemów i obaw obywateli lub je bagatelizując, straciła kontakt z rzeczywistością. Podobne wypowiedzi słyszałem jeszcze za czasów PRL, kiedy to władza - choć podobno ludowa - również nijak nie mogła zrozumieć ludu.
Postulaty strajkujących - przede wszystkim podniesienie płacy minimalnej i rezygnacja z tzw. umów śmieciowych (które elegancko nazywa się uelastycznieniem czasu pracy) - są podobno nie do przyjęcia ze względów finansowych. Pracodawcy bowiem, gdyby wzrosły koszty pracy, straszą ucieczką w szarą strefę lub za granicę, władza zaś straszy kryzysem i katastrofą budżetu państwa... Czy wobec takiego dictum jak zwykle tylko szary obywatel, pracownik najemny - który zawsze zarabia za dużo i zawsze pracuje za mało - powinien, a właściwie musi być wyrozumiały i akceptować narzucone mu warunki?
Szary obywatel nie domaga się przywilejów, w których tak często bezwstydnie pławi się władza, nie domaga się ekstrapremii. W większości pragnie w miarę stabilnej pracy i godziwej za nią zapłaty. Nic trudnego do zrozumienia…
Pomóż w rozwoju naszego portalu