Reklama

W świecie pamięci, w świecie ciszy

Śp. ks. Zygmunt Szczepaniak (1926-2004) był człowiekiem cichym i łagodnym, zdrowia słabego i delikatnej postury. Trochę wbrew temu młodość zeszła mu w okupacyjnej walce. Chciał być lekarzem, ale kapłaństwo okazało się silniejsze. Za swoją życiową misję uważał pracę duszpasterską z głuchoniemymi i w ogóle z niepełnosprawnymi oraz upamiętnienie postaci brata, Wojtka Szczepaniaka - harcerza - bohatera, zamordowanego przez Niemców w wieku zaledwie 17 lat

Niedziela kielecka 35/2009

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Korzenie latorośli rodziny Szczepaniaków były (bo już nikt z czwórki rodzeństwa nie żyje) w powiecie Jarosław, w dawnym województwie lwowskim - w Skołoszowie, gdzie młodzi Szczepaniakowie przychodzili na świat.

Do Kielc z Jarosławia

Reklama

Ojciec Antoni, kielczanin z urodzenia, oficer wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., odznaczony Krzyżem Walecznych, pracował zawodowo w 6. Baonie Telegraficznym Pułku Łączności w Radymnie. Jego żoną została Maria z Wróblewskich, a owocem związku było czworo dzieci: pierwsza dziewczynka zmarła po urodzeniu, potem był Zygmunt - późniejszy ksiądz (1926), Wojciech (1927) i Jan (1936). Państwo Szczepaniakowie stworzyli kochający się, hołdujący wartościom dom, gdzie wiara i patriotyzm stanowiły priorytety. Młodzi chłopcy wychowani w takiej atmosferze w sposób oczywisty traktowali swoje powinności wobec Boga i Ojczyny. Ks. Szczepaniak często wracał w rozmowach do pogody i kultury domu rodzinnego. Już jako sędziwy staruszek na swoim stole w domu przy ul. Wesołej pieczołowicie rozkładał serwetki, sztućce i talerze dla gości, których tak lubił. - Mamusia bardzo przestrzegała kultury przy stole - mawiał. Nazywał ją „światłem i ciepłem domu”. Nieżyjący już ks. prof. Adam L. Szafrańskich, podczas okupacji wikariusz w katedrze, dobrze zapamiętał całą rodzinę Szczepaniaków przystępującą do Komunii św. w pierwsze piątki miesiąca. Ale zanim Szczepaniakowie dotarli do Kielc, był czas kampanii wrześniowej z udziałem ojca Antoniego, aresztowanie, ucieczka z transportu, bezskuteczne próby przedostania się do armii Andersa. Szczęśliwie udało się Antoniemu zabrać z Jarosławia żonę z dziećmi i przedostać się do Kielc. A dwaj bracia utrwalili ów wątek stron rodzinnych w okupacyjnych pseudonimach: „Lwowiak” (Wojtek) i „Jarosław” (Zygmunt), nie mówiąc o tym, że etos Orląt Lwowskich i harcerskiej służby zawsze wyznaczały im obu życiowe azymuty.
Ojciec rodziny zmarł w wieku zaledwie 43 lat. Późniejszy ks. Zygmunt, młodszy Wojtek, a nawet Janek pracowali niemal od początku pobytu w Kielcach, jak większość chłopców w tamtych czasach. Najpierw Zygmunt zatrudnił się w Hucie „Ludwików”, potem w urzędzie drogowym, wreszcie w centrali telefonicznej, a nawet w kuźni, gdzie wykonywał traki do wiązadeł mostów. To była zbyt ciężka dlań praca, zdarzało się, że podnosząc młot, omdlewał z wysiłku.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W okupacyjną noc

Reklama

Na stole stoi prosty brzozowy krzyż, w niemieckim hełmie płonie - niezbyt mocno, żeby nie zauważyły jakieś wścibskie oczy - znicz. Tylko on oświetla ostre, ascetyczne rysy najstarszego Szczepaniaka. Reszta mieszkania tonie w konspiracyjnym mroku. Zygmunt w skupieniu i z uczuciem powtarza słowa przysięgi. Jest już żołnierzem Armii Krajowej.
„Jarosław” został przydzielony do partyzanckiego oddziału 3 Pułku Piechoty II Batalionu AK, którym dowodził słynny „Szary”, Antoni Heda (autor m.in. karkołomnego wyczynu - rozbicia więzienia kieleckiego). Zygmunt, uczestnik niejednej akcji pod skrzydłami „Szarego”, m.in. zamachów na konfidentów czy wspólnych działań z harcerzami Szarych Szeregów, z którymi tak mocno związał się brat, obawiał się dekonspiracji. Punktem zwrotnym w rodzinie Szczepaniaków było aresztowanie Wojtka w sierpniu 1944 r., gdy wiózł zaszyty w kołnierzyku meldunek do żołnierzy, będących w gotowości przed akcją „Burza”. Za nitkę zwisającą z tego nieszczęsnego, nieudolnie wykonanego chłopięcą ręką szwu, pociągnął żandarm, wtedy - na drodze do Daleszyc. Wojtka aresztowano, Wojtka katowano. Matkę zamknięto w celi obok, aby dobrze słyszała krzyki syna i warkot wilczurów, szarpiących jego ciało. Wepchnęli ją do celi, aby zobaczyła swoje zmasakrowane dziecko i nakłoniła je do zeznań. Znał przecież setki adresów, z radiostacją włącznie. Oboje milczeli, a gdy na chwilę zostali sami, kołysała go w ramionach, jak wtedy, gdy był zupełnie malutki. - Mamusiu, nikogo nie wydałem - z trudem wyszeptał przez wybite, zakrwawione zęby. Takim go zapamiętała - wtedy widzieli się po raz ostatni. Matka i syn - jak Pieta - ten obraz namalował słowami ks. Sobalkowski, mówiący homilię na pogrzebie Wojtka Szczepaniaka. Taki obraz przekazywał w opowiadaniach i pisemnych relacjach straszy brat. Z tym bagażem, z tą spuścizną, zmagał się przez całe życie.
Po aresztowaniu Wojtka Zygmunt musiał się ukryć. Z przydomowego ogródka przy Mahometańskiej, przedostał się na plac budowy kościoła na Baranówku. Proboszcz ks. Wł. Widłak ulokował go u sióstr urszulanek przy parafii, ale bynajmniej nie w mieszkaniu, tylko …w psiej budzie (noce spędzał na strychu), a potem w magazynku przy budującym się kościele. Dzięki inicjatywie ks. rektora J. Jaroszewicza, przebrany w chustkę i zapaskę, w towarzystwie służącej z Seminarium, Zygmunt przeszedł w upalny dzień boso na Niecałą, gdzie konspirowało się kieleckie Seminarium. Rektor dał mu schronienie wśród kleryków, a zaraz potem zaopiekował się nim ks. Wojciech Piwowarczyk, dzisiaj kandydat na ołtarze. Zatrudniono go w szpitalu (ewakuowany z ul. Kościuszki, znajdował się w gmachu Seminarium). Zygmunt dzień i noc przebywał z chorymi i rannymi doświadczonymi okropnościami wojny - wtedy postanowił: będę lekarzem. Albo księdzem. Do splądrowanego mieszkania przy Mahometańskiej wrócił w zasadzie dopiero po wkroczeniu do Kielc armii sowieckiej.

W poszukiwaniu kapłańskiej misji

Reklama

Tamten, na poły konspiracyjny pobyt wśród chorych, zadecydował o specyfice kapłańskiej drogi przyszłego księdza. Święcenia kapłańskie przyjął z rąk bp. Franciszka Sonika 29 marca 1952 r. Kilka wikariatów w różnych miejscach diecezji, które stały się jego udziałem, były etapami na tyle krótkimi, że można postawić pytanie: dlaczego? Jaka była przyczyna tak częstych przesunięć? Otóż na pewno poważną, jeśli nie najpoważniejszą, było zdrowie młodego ks. Zygmunta. Archiwalne akta personalne roją się od zaświadczeń o przebytych hospitalizacjach, zabiegach, przewlekłych infekcjach (operacje m.in. opłucnej, woreczka żółciowego, wyrostka, choroby oczu, nerek, cukrzycy). Po drugie, obsadzanie księży na stanowiskach wymagało wtedy, w PRL, zgody władz świeckich. Kuria kielecka prowadziła skomplikowane negocjacje z prezydium Wojewódzkiej Rady Narodowej na mianowanie ks. Szczepaniaka - np. na wikariat w Lelowie. Jak opowiadał sam ks. Szczepaniak, źródeł tych problemów trzeba szukać w AK- owskiej przeszłości Księdza i związanej z nią, wiecznie żywej w Kielcach, legendzie jego brata. Pojawiały się też obiekcje na temat dość trudnego charakteru młodego księdza. W opinii niektórych proboszczów bywał zbyt wymagający w stosunku np. do dzieci, a „zachowaniem swoim działał na nerwy”. Inni z kolei przytaczali „dowody dobrej gorliwej pracy” (ks. Wł. Widłak). Dzisiaj może nazwalibyśmy go asertywnym? Na pewno przekonanym o słuszności tego, co raz rozstrzygnął w swoim sumienia, na pewno wsłuchanym w drugiego człowieka, z akcentem na chorego, niepełnosprawnego. Był wciąż solą w oku ówczesnego aparatu władzy, nieprzebierającego w środkach, aby do skompromitować. Podejmowano próby pozyskania go na konfidenta UB; trzykrotnie aresztowany i gorliwie przesłuchiwany, przeżył publiczny proces skazujący go na 5 lat więzienia za tzw. przymuszanie chorych na gruźlicę do spowiedzi w tymczasowym szpitalu gruźliczym w Dobromyślu k. Kielc. Ks. Szczepaniak tak podsumował niegdyś tę historię: „Ks. bp Sonik prosił mnie jako młodego księdza, abym zgodził się symulując chorobę gruźlicy nerek na pobyt w tymczasowym szpitalu gruźliczym, aby trzy szarytki i trzy elżbietanki nie chodziły codziennie kilka kilometrów na Mszę św. do Białogonu, aby chorzy mogli korzystać z posługi kapłańskiej. Mszę św. odprawiałem na strychu szpitala (…). Były to czasy stalinowskie. Ks. bp Kaczmarek przebywał wówczas w więzieniu”. W szpitalnym szlafroku spowiadał chorych i roznosił im Komunię św.
Stanisław Magnuszewski, w tamtych latach emeryt i szpitalny pacjent, napisał w liście, skierowanym do Kurii: „Doprawdy nie spotkałem tak taktownego kapłana, z takim podejściem do chorych”. Ubolewał, że ksiądz pracuje na „bardzo trudnym posterunku, nie ma prywatnego kąta, sypia w gipsiarni” (notabene nie tylko w gipsiarni - w zakrystii, na stole rtg, na noszach służących do wynoszenia nieboszczyków).

Wśród głuchoniemych

Reklama

W połowie lat 50. ks. Zygmunt na jakimś kursie zorganizowanym przez KUL usłyszał o duszpasterstwie głuchoniemych. Problem nie dawał mu spokoju. W 1955 r. do bp. Kaczmarka skierował pismo z prośbą o powierzenie mu kapłańskiej opieki nad tą grupą ludzi. Pomysł motywował swoim osobistym doświadczaniem choroby i posługą w szpitalach. Rozpoczął kształcenie w tym kierunku. W 1967 r. odbył szkolenie w Panewnikach dla duszpasterzy osób głuchoniemych, uzupełniane w kolejnych latach (ostatni kurs w 1982). Specjalistyczne studium surdologiczne pozwoliło na poznawanie tajników tej pracy, w tym psychiki chorych-niepełnosprawnych.
Z referencjami (m.in. od ówczesnego Dyrektora Ogólnopolskiego Sekretariatu Wydziału Duszpasterstwa Głuchoniemych w Katowicach, ks. prof. K. Lubosa, który pisał do biskupa kieleckiego: „doszedłem do przekonania, że wspomniany kapłan ruszy z posad duszpasterstwo głuchoniemych w diecezji kieleckiej i proszę, jeśli to możliwe, aby tę pracę mu powierzyć”) i zdanymi egzaminami wrócił do Kielc zaraz po pogrzebie bp. Kaczmarka. Czasy był ciężkie, możliwości pracy z niepełnosprawnymi - minimalne, ale ks. Zygmunt, umocniony osobistym wsparciem Prymasa Tysiąclecia (podczas spotkania w Częstochowie), nie zrezygnował. Tak wspominał te początki: „Jedynie w miesiącach wakacyjnych mogłem organizować spotkania przygotowujące do I Komunii św. i bierzmowania, czy pielgrzymki na Jasną Górę. Z moją trzódką spotykałem się nawet w odległych parafiach”.
Stopniowo warunki poprawiały się, ale pracy nie ubywało. Przygotowując narzeczonych głuchoniemych do sakramentu małżeństwa, jeździł do wielu parafii diecezji. Pod swoją opieką miewał kilkaset - tysiąc osób. Przybywali kolejni podopieczni: dzieci z zespołem Downa, obciążone licznymi chorobami dziedzicznymi. Ks. Zygmunt kursuje między przedszkolem przy ul. Kryształowej, a wciąż powstającymi warsztatami terapii zajęciowej: przy Słonecznej, Wojska Polskiego, Chęcińskiej. Już jako emeryt utrzymywał zażyły kontakt bodaj ze wszystkimi środowiskami niepełnosprawnych, regularnie odprawiał Msze św. w języku migowym. W tym zakresie szkolił też kleryków w seminarium. Ks. Marcin Kałuża, diecezjalny duszpasterz niesłyszących, który tę funkcję przejął po ks. Szczepaniaku, przyznaje, że nie tyle zainspirowały go studenckie zajęcia, ile raczej osobisty kontakt ze starszym Księdzem, przyjacielskie pogawędki w jego domu przy herbacie, jego wiedza z różnych dziedzin, wreszcie - pogrzeb. - Wtedy zobaczyłem po raz pierwszy tych jego podopiecznych i pomyślałem: są jak owce bez pasterza. Choć nie wystąpiłem z żadną propozycją, ksiądz biskup powierzył mi tę „trzodę” ks. Szczepaniaka.

Brat

Śmierć brata to była trauma, która odcisnęła piętno na życiu przyszłego kapłana. Był jego najmilszym towarzyszem i przyjacielem. To on, Zygmunt, odkopał szczątki Wojtka, zastrzelonego w lesie na Stadionie, w wietrzny, paskudny dzień 29 listopada1945, gdy specjalne komisje ekshumacyjne poszukiwały śladów ofiar niemieckiego terroru. Wykopał najpierw swoje buty, w których Wojtek pojechał na akcję, potem szkaplerzyk brata. Z ciała posypanego chlorem niewiele zostało, tylko czaszka z wlotem i wylotem po kuli, tylko dłonie związane powrozem…
Trudno mu było zapomnieć, choć jako chrześcijanin i kapłan - przebaczył. Do końca życia zabiegał o tę pamięć o Wojtku, podtrzymywaną przez kieleckich harcerzy, nazwę ulicy, tablice pamiątkowe i szkoły, które za patrona obierały sobie „Lwowiaka”. Podczas uroczystości na Cmentarzu Wojskowym czy pod pomnikiem na Stadionie - on, ks. Zygmunt, zawsze zapalał znicz pamięci. Takim go zapamiętaliśmy.
Oto szczupluteńki staruszek o ascetycznych rysach, wyprostowany jak struna, w dłoniach przezroczystych, pociętych siateczką żył, unosi stargany powróz. To jego relikwia - wędzidło założone na ręce rozstrzelanego brata…
Kapłańskie życie biegło mu pomiędzy sferą wyznaczoną przez ten sznur, a milczący świat głuchoniemych i tajemniczą egzystencję niepełnosprawnych.
W testamencie napisał: „Poczucie mojej małej wartości i mojej nicości było mi dobrym towarzyszem życia”.

Ks. Zygmunt Szczepaniak
ur. 21 stycznia 1920 w Skołoszowie. Po gimnazjum w Jarosławiu, naukę kontynuował w Kielcach - w Liceum św. Stanisława Kostki, w Wyższym Seminarium Duchownym. Święcenia przyjął 29 marca 1952 z rąk bp. Franciszka Sonika. W latach 1952-56 pracował kolejno na wikariatach: w Imielnie, Grzymałkowie, Kościelcu, Nowym Korczynie, Lelowie. W 1957 został kapelanem szpitala wojewódzkiego w Kielcach; zarazem do 1961 r. pracował jako wikariusz w parafii katedralnej. Kolejne placówki wikariuszowskie to był Bodzentyn i Kaczyn - do 1985. Od 1963 r. był związany z duszpasterstwem osób głuchoniemych. W 1967 r. odbył stosowne szkolenie w tym zakresie, uzupełnione kursem języka migowego w 1982. Od 1986 był członkiem Podkomisji ds. Duszpasterstwa Specjalnego przy kieleckiej Kurii. Zmarł 26 lipca 2004. Spoczywa w grobowcu rodzinnym na cmentarzu nowym w Kielcach.

W następnym numerze sylwetka Haliny Pilewskiej, diecezjalnego moderatora Apostolatu Maryjnego

2009-12-31 00:00

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Dlaczego godzina dziewiąta jest godziną piętnastą?

Niedziela lubelska 16/2011

Triduum Paschalne przywołuje na myśl historię naszego zbawienia, a tym samym zmusza do wejścia w istotę chrześcijaństwa. Przeżywanie tych najważniejszych wydarzeń zaczyna się w Wielki Czwartek przywołaniem Ostatniej Wieczerzy, a kończy w Wielkanocny Poranek, kiedy zgłębiamy radosną prawdę o zmartwychwstaniu Chrystusa i umacniamy nadzieję naszego zmartwychwstania. Wszystko osadzone jest w przestrzeni i czasie. A sam moment śmierci Pana Jezusa w Wielki Piątek podany jest z detaliczną dokładnością. Z opisu ewangelicznego wiemy, że śmierć naszego Zbawiciela nastąpiła ok. godz. dziewiątej (Mt 27, 46; Mk 15, 34; Łk 23, 44). Jednak zastanawiający jest fakt, że ten ważny moment w zbawieniu świata identyfikujemy jako godzinę piętnastą. Uważamy, że to jest godzina Miłosierdzia Bożego i w tym czasie odmawiana jest Koronka do Miłosierdzia Bożego. Dlaczego zatem godzina dziewiąta w Jerozolimie jest godziną piętnastą w Polsce? Podbudowani elementarną wiedzą o czasie i doświadczeniami z podróży wiemy, że czas zmienia się wraz z długością geograficzną. Na świecie są ustalone strefy, trzymające się reguły, że co 15 długości geograficznej czas zmienia się o 1 godzinę. Od tej reguły są odstępstwa, burzące idealny układ strefowy. Niemniej, faktem jest, że Polska i Jerozolima leżą w różnych strefach czasowych. Jednak jest to tylko jedna godzina różnicy. Jeśli np. w Jerozolimie jest godzina dziewiąta, to wtedy w Polsce jest godzina ósma. Zatem różnica czasu wynikająca z położenia w różnych strefach czasowych nie rozwiązuje problemu zawartego w tytułowym pytaniu, a raczej go pogłębia. Jednak rozwiązanie problemu nie jest trudne. Potrzeba tylko uświadomienia niektórych faktów związanych z pomiarem czasu. Przede wszystkim trzeba mieć na uwadze, że pomiar czasu wiąże się zarówno z ruchem obrotowym, jak i ruchem obiegowym Ziemi. I od tego nie jesteśmy uwolnieni teraz, gdy w nauce i technice funkcjonuje już pojęcie czasu atomowego, co umożliwia jego precyzyjny pomiar. Żadnej precyzji nie mogło być dwa tysiące lat temu. Wtedy nawet nie zdawano sobie sprawy z ruchów Ziemi, bo jak wiadomo heliocentryczny system budowy świata udokumentowany przez Mikołaja Kopernika powstał ok. 1500 lat później. Jednak brak teoretycznego uzasadnienia nie zmniejsza skutków odczuwania tych ruchów przez człowieka. Nasze życie zawsze było związane ze wschodem i zachodem słońca oraz z porami roku. A to są najbardziej odczuwane skutki ruchów Ziemi, miejsca naszej planety we wszechświecie, kształtu orbity Ziemi w ruchu obiegowym i ustawienia osi ziemskiej do orbity obiegu. To wszystko składa się na prawidłowości, które możemy zaobserwować. Z tych prawidłowości dla naszych wyjaśnień ważne jest to, że czas obrotu Ziemi trwa dobę, która dzieli się na dzień i noc. Ale dzień i noc na ogół nie są sobie równe. Nie wchodząc w astronomiczne zawiłości precyzji pomiaru czasu możemy przyjąć, że jedynie na równiku zawsze dzień równy jest nocy. Im dalej na północ lub południe od równika, dystans między długością dnia a długością nocy się zwiększa - w zimie na korzyść dłuższej nocy, a w lecie dłuższego dnia. W okolicy równika zatem można względnie dokładnie posługiwać się czasem słonecznym, dzieląc czas od wschodu do zachodu słońca na 12 jednostek zwanych godzinami. Wprawdzie okolice Jerozolimy nie leżą w strefie równikowej, ale różnica między długością między dniem a nocą nie jest tak duża jak u nas. W czasach życia Chrystusa liczono dni jako czas od wschodu do zachodu słońca. Część czasu od wschodu do zachodu słońca stanowiła jedną godzinę. Potwierdzenie tego znajdujemy w Ewangelii św. Jana „Czyż dzień nie liczy dwunastu godzin?” (J. 11, 9). I to jest rozwiązaniem tytułowego problemu. Godzina wschodu to była godzina zerowa. Tymczasem teraz godzina zerowa to północ, początek doby. Stąd współcześnie zachodzi potrzeba uwspółcześnienia godziny śmierci Chrystusa o sześć godzin w stosunku do opisu biblijnego. I wszystko się zgadza: godzina dziewiąta według ówczesnego pomiaru czasu w Jerozolimie to godzina piętnasta dziś. Rozważanie o czasie pomoże też w zrozumieniu przypowieści o robotnikach w winnicy (Mt 20, 1-17), a zwłaszcza wyjaśni dlaczego, ci, którzy przyszli o jedenastej, pracowali tylko jedną godzinę. O godzinie dwunastej zachodziło słońce i zapadała noc, a w nocy upływ czasu był inaczej mierzony. Tu wykorzystywano pianie koguta, czego też nie pomija dobrze wszystkim znany biblijny opis.
CZYTAJ DALEJ

Dziś Wielki Piątek - patrzymy na krzyż

[ TEMATY ]

Wielki Piątek

Karol Porwich/Niedziela

Wielki Piątek jest dramatycznym dniem sądu, męki i śmierci Chrystusa. Jest to dzień, kiedy nie jest sprawowana Msza św. W kościołach odprawiana jest natomiast Liturgia Męki Pańskiej, a na ulicach wielu miast sprawowana jest publicznie Droga Krzyżowa. Jest to dzień postu ścisłego.

Piątek jest w zasadzie pierwszym dniem Triduum Paschalnego. Dni najważniejszych Świąt Kościoła są bowiem liczone zgodnie z tradycją żydowską, od zachodu słońca.
CZYTAJ DALEJ

Izrael/ Jad Waszem: powstanie w getcie warszawskim stało się przykładem, inspiracją i symbolem

2025-04-19 07:50

[ TEMATY ]

Getto Warszawskie

commons.wikimedia.org

Żydzi wyciągnięci z bunkra

Żydzi wyciągnięci z bunkra

Powstańcy getta warszawskiego nie mieli złudzeń, widzieli, co ich czeka, ale jednak zdecydowali się na walkę, która stała się przykładem, inspiracją i symbolem - napisał jerozolimski Instytut Jad Waszem. W sobotę obchodzona jest 82. rocznica wybuchu powstania w getcie warszawskim.

"Kiedy Niemcy wkroczyli do getta, zostali zaatakowani przez bojowników. Powstańcy, mimo minimalnych zapasów, przez blisko miesiąc stawiali opór jednej z najpotężniejszych wówczas armii świata, która miała przytłaczającą przewagę liczebną i sprzętową" - przypomniała w mediach społecznościowych izraelska instytucja.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję